Maraton Gór Stołowych 2016

Relacja Piotrka Wiśniewskiego.

VI Supermaraton Gór Stołowych 25.06.2016 r.
Odkąd zacząłem regularnie biegać, czyli od ok. 5 lat biegi górskie najbardziej rozpalały moją biegową wyobraźnię, choć nie ukrywam, że moje doświadczenie w tej odmianie biegania jest jeszcze dość skromne: kilka biegów alpejskich, kilka anglosaskich na średnim dystansie, jeden w Skyrunningu (Marduła 2016) i jeden ultra (parę lat temu BUT 50). Pomimo tak skromnego dorobku zawsze miałem ambicję i marzenie startowania w biegach „kultowych” i bardzo wyjątkowych pod względem trasy, trudności czy też prestiżu. Taki wydawał się być Maraton Gór Stołowych, bieg o którym wiele pozytywnego słyszałem, a zdjęcia z niego były zawsze jednymi z najpiękniejszych.
Te wszystkie aspekty powodowały, że postanowiłem wystartować w VI edycji tego kultowego ultra maratonu.
Trochę suchych faktów ze strony organizatora:
Data: 25 czerwca 2016 start o godz.09:00
Miejsce: Start – PTTK Pasterka w Górach Stołowych. Meta: Schronisko PTTK na Szczelińcu.
Baza/Biuro zawodów – Dom Wypoczynkowy SZCZELINKA w Pasterce
Trasa: Trasa prowadzi szlakami turystycznymi polskich Gór Stołowych i czeskich Broumovskich Sten. Trasa wymagająca technicznie, dużo skał, zakrętów, znaczne przewyższenia.
Dystans – około 50 km;
Przewyższenia: +2200/-2000 m
Na trasie przewidziane punkty odżywcze.
Limit czasu ukończenia biegu wynosi 9 godzin.
Temperatura: bardzo wysoka – ok. 30 stopni C.
profil trasy MGS 2016

Ponieważ impreza każdorazowo odbywa się na początku wakacji praktycznie tradycją stało się to, że bieg odbywa się przy bardzo wysokiej temperaturze powietrza. Nie inaczej było i w tym roku, gdyż akurat przypadał tydzień z rekordowymi w Europie upałami. Na szczęście upały trwały już dobrych parę dni co spowodowało, że mój mózg miał czas przyzwyczaić się do tego faktu i odpowiednio przygotować mentalnie oraz taktycznie. By dopomóc sobie na trasie biegu i nie dać się wysokiej temperaturze, postanowiłem zabrać ze sobą przewiewną koszulkę na ramiączkach, krótkie spodenki, opaski kompresyjne na uda i łydki. Dodatkowo na cały czas trwania biegu zabrałem plecak biegowy dynafit ENDURO 12, 1,5 L picia z isotonikiem w camelu, 5 żeli, 3 batony oraz tabletki z sodem i magnezem (dużo). Plan był prosty: ukończyć zawody w zdrowiu i zdążyć na mecz o godzinie 15 , czyli zmieścić się w czasie 6 godzin. Czy mi się to udało przeczytajcie sami?
13466468_1026265477464298_7080533374864633575_n
fot. (autor nieznany)

Sobota 25 czerwca parę minut przed 9 rano, niespełna 400 biegaczy stoi już na starcie VI Supermaratonu Gór Stołowych. W pierwszej linii kilka znanych nazwisk ze światka biegów górskich, a także znajome twarze chłopaków z ekipy Aktywna Dąbrowa, z którymi chwilę rozmawiam przed startem. Ostatnie odliczanie i nastąpił start. Początek to lekki zbieg, na którym wielu mocno ruszyło, żeby znaleźć się na odpowiedniej pozycji. Tak samo zrobiłem i ja. Po pierwszych kilkuset metrach biegłem już w pierwszej 10. Na początku starałem się nie zaczynać za szybko, a tempo lekko za czołówką było dla mnie optymalne. Przez pierwsze kilometry utrzymywałem się blisko czuba i spokojnie kontrolowałem swoje tempo. Po pierwszym poważnym podbiegu, zaczął się ostry techniczny zbieg, na którym spokojnie utrzymywałem swoją pozycję w okolicy 5/6 miejsca.
Na pierwszy punkt odżywczy (8km) dotarłem w czasie ok. 48 min tracąc do prowadzącego ok. 4min. Na punkcie spędziłem ok. 1min nawadniając się 2 kubkami wody, wziąłem też kilka kawałków arbuza, którego zjadłem w trakcie biegu. Następna część trasy biegła bardzo ciekawym fragmentem Broumowskich Sten, gdzie było dużo technicznych podbiegów i krótkich zbiegów. Wszystko to odbywało się w magicznym labiryncie skalnych ostańców. Dla mnie to był świetny odcinek, gdyż bardzo lubię trudne technicznie podbiegi i zbiegi, dzięki czemu nie traciłem za bardzo dystansu do najlepszych.
Piotr Dymus
P.Dymus3
Fot. Piotr Dymus

Następny punkt odżywczy znajdował się w tym samym miejscu co poprzedni na ok. 18km. Dotarłem tam po ok. godzinie tracąc do najlepszego 11min.Upał był coraz większy. Na punkcie oczywiście dużo piłem i znów się odżywiłem soczystymi owocami (tym razem do pysznych arbuzów dodałem soczyste pomarańcze – mmm…samo orzeźwienie). Moja pozycja na tym etapie oscylowała w granicach 7 miejsca. Wszystko szło zgodnie z planem, więc pobiegłem dalej. Nadmienię jeszcze tylko, że cały czas biegłem w towarzystwie 1 albo 2 biegaczy, z którymi co rusz wymienialiśmy się pozycjami.

Lukasz Buszka
Ł. Buszka 1
Fot. Łukasz Buszka

Kolejny etap to 2km odcinek asfaltowy, na którym biegłem razem z dwoma Piotrkami (jak się później okazało 2 i 3 miejscem w zawodach), chłopaki nadawali mocne tempo na tym odcinku. Na szczęście na tym etapie udawało mi się je utrzymać. Po dobiegnięciu do lasu następował mocny i stromy zbieg do doliny. Następnie zaczynał się chyba najtrudniejszy dla mnie moment w biegu, kryzys objawiający się spadkiem mocy na dość płaskim podbiegu. Co gorsza podbieg był szeroki, lekko nachylony i ciągnął się na kilka kilometrów. Wtedy też okazało się, że chłopaki, którzy biegli ze mną świetnie sobie na takich podbiegach radzili, ja niestety nie (wychodzą braki w treningu). Z każdym metrem traciłem do nich dystans, co gorsza w mojej głowie zaczęły pojawiać się myśli o poddaniu się.
KOsterk...6
Marcin Krukiewicz
Fot. R. Kosterkiewicz, Fot. M. Krukiewicz

Droga dłużyła się niemiłosiernie: prosta – zakręt, prosta – zakręt…, chłopaki coraz dalej, aż w końcu zniknęli za kolejnym zakrętem. Moje ciało zaczęło momentalnie słabnąć, a głowa mu w tym świetnie pomagała. Po ok. 25km biegu zacząłem poważnie myśleć, o wycofaniu się z zawodów, wiedziałem, że zbliżam się do 28km, który znajdował się dokładnie w miejscu startu czyli w Pasterce. Myślałem sobie wtedy, że nie będę się musiał więcej męczyć, odpocznę sobie w cieniu, zjem soczystego arbuza, wskoczę do zimnej bani i przy zimnym piwku spokojnie obejrzę sobie cały mecz bez zbędnego wysiłku, jaki jeszcze by mnie czekał przy kontynuowaniu biegu. Z taką właśnie myślą zmierzałem do Pasterki. Zmęczony fizycznie, podupadły psychiczne zobaczyłem bramę startową, przy której byłem niespełna 3 godziny wcześniej. Zanim dobiegłem na punkt w oddali spostrzegłem moje ukochane dziewczyny: córeczkę Alinkę oraz żonę Madzię, które z wielkim oddanie i zapałem krzyczały i dopingowały mnie w biegu. Gdy do nich dobiegłem nagle cały koszmar z wycofaniem się z biegu prysł jak bańka mydlana. Rodzinka dodała mi tyle pozytywnej energii i otuchy, pomogła dodatkowo się nawodnić, schłodzić prysznicem, że po kilku minutach spędzonych w punkcie postanowiłem kontynuować bieg i walczyć dalej (na 28km dotarłem po 2h56min, będąc na 7 miejscu i mając wciąż niewielką stratę do najlepszych).
Kolejny fragment trasy to wybieg łąką z Pasterki, gdzie oczywiście nie zauważyłem skrętu w las i pognałem prosto. Na szczęście biegnąca za mną Agnieszka Łęcka (wielkie dzięki Aga) zawołała głośno: „w lewo, w lewo” dzięki czemu zawróciłem i pobiegłem właściwą ścieżką na kolejny karkołomny zbieg, prowadzący między innymi przez wodospad Paśny.
KOlaż z Pasterki
13508989_976469302450498_5676360842575719160_n
Fot. M. Wiśniewska, Fot.fotoszwalnia.pl

Na tym odcinku zbiegliśmy prawie 300 metrów w pionie, po czym następował nawrót niebieskim szlakiem i mozolny powrót do góry (ponad 400m w pionie) w stronę Szczelińca Małego, gdzie na parkingu na 36 km znajdował się kolejny bufet. Punkt oczywiście jak każdy poprzedni bogaty był w pyszne owoce, rodzynki, ciastka, żele i dużo picia, z których oczywiście skorzystałem. Jadłem i piłem bardzo dużo ponieważ od pewnego czasu zaczęły odzywać się skurcze mięśni czworogłowych i trzeba było uzupełniać nadwątlone wysiłkiem minerały. Na tym etapie biegu dołączyła do mnie para biegaczy (Agnieszka i Łukasz), z którymi miło sobie rozmawiałem i którzy świetnie motywowali do dalszego biegu. Dzięki Łukaszu za motywację, a tobie Agnieszko za dyktowanie tempa. Jak się później okazało z Agą i Łukaszem biegłem prawie do samej mety na Szczelińcu.

Po wdrapaniu się na bufet nr 4, zaczął się przyjemny odcinek „słynnych” łąk, gdzie jak tylko pokazało się słońce, można było poczuć się jak na afrykańskiej sawannie. Na szczęście dla mnie słońce tym razem było bardzo łaskawe  i przez cały ten odcinek było schowane za chmurami. Po dłuższym zbiegu i miłych rozmowach z moimi towarzyszami „niedoli”, zaczął się ostatni długi podbieg zielonym szlakiem w stronę Błędnych Skał. Na tym odcinku Agnieszka parła do przodu bardzo mocno, co spowodowało, że razem z Łukaszem trochę zostaliśmy za nią. Nas to jednak nie martwiło, gdyż zajmowane miejsce na tym etapie było dla nas satysfakcjonujące. Niemniej jednak Agnieszka była cały czas w zasięgu naszego wzroku. Po ok. 4h54min dotarliśmy do ostatniego już bufetu, który znajdował się przy największej atrakcji Gór Stołowych czyli Błędnych Skałach. Niestety nie dane nam było przebiec przez ten malowniczy labirynt skał, jednak nie to mieliśmy wtedy w głowie. Na punkt docieramy w trójkę z małymi przerwami, a tam wita nas główny organizator Piotrek Hercog i stojący obok jeden z faworytów Piotrek Biernawski. Na pytanie co się stało Piotrek odpowiedział, że się „zagotował” i nie jest w stanie dalej kontynuować biegu i postanowił się wycofać (brawo za mądrą decyzję). Co to oznaczało dla nas? Zostało nam ok. 7km do mety i pierwsza dziesiątka na MGS była coraz bardziej realna, dodatkowo rywali za nami nie było widać. Mając tę świadomość pozostało mi jedynie dotrzymać kroku Agnieszce i Łukaszowi oraz spróbować zawalczyć na końcu o lepszą lokatę.
KOster...8
KOster..7
Fot. R. Kosterkiewicz

Ostatni fragment biegu to ok. 1km podbiegu, oraz malowniczy zbieg Lisim Grzbietem do asfaltu. Na podejściu oczywiście Agnieszka znów nas lekko odstawiła, my natomiast swoim tempem parliśmy do przodu. „Czuć” było zbliżającą się powoli metę. Oczywiście jak to bywa na takich biegach pewne fragmenty strasznie się dłużyły, także i ten fragment grzbietówki wydawał się nie mieć końca. W pewnym momencie biegnąc przed Łukaszem, zacząłem się powoli od niego oddalać, a coraz bardziej przybliżać do Agnieszki, która gdzieś z daleka była widoczna. Pomyślałem wtedy, że jeśli nogi mnie tak niosą to spróbuję powalczyć o lepsza lokatę. W pewnym momencie zaczął się bardziej stromy fragment zbiegu, który kończył się na asfaltowej drodze. Tam zupełnie zgubiłem Łukasza, natomiast bardzo zbliżyłem się do słabnącej faworytki z klasyfikacji kobiet. Na asfaltowym dobiegu do Karłowa praktycznie doszedłem do niej i spokojnie wyminąłem. Ostatnie kilometry połykałem jak w transie, czułem w oddali „zapach” mety, nogi mnie niosły bez problemu. Czułem się świetnie. Myśl, że jestem w 5 najlepszych biegaczy na MGS dodawała mi mocno otuchy. Wiedziałem, że jak dobiegnę do schodów pierwszy to już nikt nie zabierze mi dobrego 5 miejsca. Pozostało tylko wbiec na 665 schodów i cieszyć się wraz z najbliższymi wspaniałym wynikiem. Tak też się stało. Wbiegnięcie na szczyt Szczelińca czyli na wysokość 919 m n.p.m. zajęło mi ok 8 min. Ten fragment trasy był już dla mnie samą przyjemnością, parłem do przodu bez wytchnienia, mijani turyści choć trochę zdziwieni super dopingowali, także końcówkę maratonu wspominam bardzo miło. …ostatni zakręt, ostatnia skałka, grająca muzyka, tłum ludzi, pełna euforia, endorfiny buzują, a z moich ust wydobywają się pełnym
Collage 2016.07.09 18.22.59
Fot. R. Kosterkiewicz, fotoszwalnia.pl, M. Wiśniewska

gardłem słowa piosenki: Wysedł jo se łącke kosić, słonko świeciło… Z piosenką na ustach dobiegam do linii mety usytuowanej dokładnie przy schronisku na szczycie Szczelińca Wielkiego. Przed przekroczeniem mety wyściskałem się jeszcze z moją ukochaną rodzinką i zakończyłem swój bieg na świetnym 5 miejscu z czasem 5h45:49. Na mecie wielka radość i szczęście. Potem był czas na podziękowania dla rywali za świetny bieg, oraz na uzupełnienie utraconych płynów i kalorii. Na mecie nie brakowało niczego, była woda, cola, iso oraz mnóstwo soczystych owoców, bakalii i pysznych słodyczy. Po chwilowej regeneracji razem z moimi ukochanymi dziewczynami mogliśmy cieszyć się wspaniałym dniem korzystając z uroków Szczelińca. Pewnie, niektórzy z was zastanawiają się czy zdążyłem na mecz ze Szwajcarią? Odpowiedź brzmi: TAK, niestety w schronisku nie było relacji TV, dlatego dopiero po zejściu do Karłowa, gdzie mieliśmy zostawione auto, udało się znaleźć miłego gospodarza domu, który zaprosił nas do siebie na drugą połowę meczu.
Collage 2016.07.09 18.29.05
fot. M. Wiśniewska

Natomiast dogrywkę oglądaliśmy już wspólnie z resztą biegaczy w biurze zawodów w Pasterce. Ach cóż to były za emocje, dogrywka, karne i zwycięstwo naszej drużyny. Piękny dzień trwał nadal. W Pasterce zostaliśmy do wieczora, gdyż czekaliśmy na dekorację najlepszych i zakończenie imprezy. Dzięki dobremu biegowi udało mi się znaleźć w TOP 10 Maratonu Gór Stołowych oraz zająć zaszczytne 3 miejsce w kategorii M30.
P.Dymus2PIotr Dymus1
fot. P. Dymus

Podsumowując VI Maraton Gór Stołowych, mogę napisać, że była to impreza pod każdym względem świetna: super organizatorzy z Piotrkiem Hercogiem na czele, świetni wolontariusze z Załogi Górskiej, dobrze oznaczona trasa, bogate bufety, świetnie zlokalizowana meta, ponadto dobrze zorganizowane biuro zawodów w Pasterce, przepiękna pogoda, bajeczny krajobraz Gór Stołowych, świetna i koleżeńska rywalizacja oraz sprawnie zorganizowane zakończenie ze świetnym konferansjerem. Wszystkie te elementy spowodowały, że była to dla mnie jedna z najlepszych imprez biegowych w jakich ostatnio miałem okazję uczestniczyć. Z całą pewnością mogę polecić Maraton Gór Stołowych każdemu, kto ceni sobie świetną atmosferę na zawodach, piękno przyrody, lubi trudne technicznie trasy i chce mieć w pamięci wspaniałe wspomnienia.
Zdjęcie dyplomów i medalu

Na koniec wielkie podziękowania dla mojej ukochanej rodziny, która dzielnie wspierała mnie przed i w trakcie biegu, a także dla wszystkich, którzy trzymali za mnie kciuki i wierzyli we mnie. Dziękuję również całej ekipie Tuttu z kierownictwem na czele, które mnie wspiera i często pozwala brać wolne na zawody. Wszystkim Wam bardzo dziękuję !!!

Scroll to top