autor: Stasiu
…że tak zacznę od końca, przed prosiakiem był pieczony baran a przed baranem dekoracja, podczas której zostaliśmy wywołani na środek jako zwycięzcy trasy krótkiej. Puchary, fanty, przemówienia zdjęcia i wywiady- bardzo przyjemne zakończenie zimowej przygody w Beskidzie Niskim, która zaczęła się w… lipcu. Bo wtedy właśnie zapadła decyzja o starcie w Mistrzostwach Europy w Rajdach Przygodowych. Po zeszłorocznym starcie w rajdzie Timex 360 przy temperaturach sięgających -28 stopni (odczuwalna na rowerze odpowiednio niższa, co skończyło się przemrożeniami skóry w kilku miejscach) padło wprawdzie sakramentalne ?NIGDY WIęCEJ!!, ale mistrzostwa to mistrzostwa…500 km zmagań z najlepszymi w Europie. Jedziemy! Druga część czwórkowego teamu mająca nam zapewnić szczęśliwe dotarcie do mety mistrzostw rowerowała właśnie przez Karakorum, robiąc niebotyczne przewyższenia i kilometraż. My roweru robiąc trochę mniej, zakupiliśmy nartorolki, gdyż zapowiadane 100km na samych tylko nartach biegowych brzmiało co najmniej groźnie. Trening szedł jak po maśle. Dobre czasy biegowe, po przyjściu śniegów dobre wyniki na nartach, przyzwoicie rower. I nagle bęc- Czarny po powrocie z wyprawy wylądował w szpitalu. Jednym, drugim, w końcu zakład Medycyny Tropikalnej. Zidentyfikowali bakterię i leczą, ale nie będzie w stanie z nami wystartować. Niedobrze. Kilka dni emocjonalnych zmagań z nieprzyjemnymi bardzo wspomnieniami łączącymi się z wieloletnimi startami na trasie krótkiej, gdzie zawsze prześladował nas pech i kolejna decyzja- startujemy na 160km. Ale tylko w jednym celu –
by wygrać!
Wyjazd na rajd, szczególnie zimowy, to jak wyprawa na wojnę. Narty, kije, rakiety, jeszcze jedne kije, skrzynie, torby, picie, jedzenie, ubrania, buty, rękawice, dużo rękawic. I jeszcze rower, zapasowe części, opony, dętki, pompki, narzędzia, smary… Ładujemy samochód po dach. Na trzeciego ubija z nami Maciek Stańczak vel Rudy- anioł, nie człowiek, a przynajmniej anielskie posłanie niosący, jak się miało okazać na PK 23. Kraków, N.Sącz, Gorlice- droga mija spokojnie, nie spieszymy się. Jak mantrę powtarzamy kolejność etapów i czynności do wykonania na przepakach. Jest Regietów i stadnina koni. Wow (łał!)- ale miejscówka!! Luksusowe warunki (jak na bazę rajdu przygodowego) umożliwiają odseparowanie się od innych. Po odprawie można w (s)pokoju wykreślić warianty. Przepaki i dopieszczenie rowerów zajmują nam trochę czasu, ale jesteśmy pewni, że wszystko jest zapięte na ostatni zatrzask przy mapniku. Zapadamy w błogi sen. W Gorlicach na rynku nerwowo jakoś. Może to od tych pomarańczowych plastronów z numerami startowymi. Mróz szczypie. Pierwsze zadanie specjalne- znaleźć toaletę w Ratuszu. Po chwili lżej, ale dalej nerwowo. Przyglądamy się rywalom. Czesi, Duńczycy, Ukraińcy, kilka świetnych polskich dwójek rajdowych. Na wakacje tu większość nie przyjechała, będzie się z kim ścigać. Start prologu też nerwowy. Ci, co to z mapą nie bardzo za pan brat, łapią się do pociągów, które chcąc nie chcąc ciągną orientaliści. My idziemy solo,…
…próbujemy rozgryźć ?szwajcarkę?.
Tracimy 10 min na drugim obranym przez nas punkcie, nie umiemy wstrzelić się w odległość, w końcu jest! Reszta punktów w miarę spokojnie. Nie forsujemy tempa, prolog zajmuje nam 55min. Jesteśmy 4….. od końca. Miny nam rzedną, zbywamy panią z Polskiego Radia, która myśląc, że będziemy spacerować resztę trasy chce zrobić z nami wywiad. Trochę nam się jednak spieszy. Pk2 jest blisko, nikogo nie dogoniliśmy. Ale już świetny wariant dobiegu na Pk3 pozwala minąć kilka teamów. Szybko na PK4, by nie czekać na zadaniu, ścigamy się z Czechami. Tyrolka na drugą stronę rzeki i pomykamy na PK 5 i 6. Częściowo rezygnujemy ze śladów i brniemy przez śniegi. Trochę to męczy. Podjadamy (bułka+kabanos) i zakładamy kurtki. Do tej chwili pędziliśmy całkiem ?na lekko?. Spokojnym tempem docieramy na przepak w Szymbarku. Jeszcze tylko zadanie specjalne w skansenie, gdzie ogrywamy Czechów i…
…wio rowerki, zabierzcie nas prędko z czwartego miejsca do ścisłego czuba.
Zaczyna prószyć śnieg, ale 30 km/h asfaltem nie stanowi problemu. Umacniam się w przekonaniu, że wszelkie warianty ?pchane? przez lasy będą przegrane. Podjeżdżamy na PK8 i widzimy chłopaków z Jasła (JSC Bateam Żbiki). Oj, zasuwają kolarze, niedobrze. Na kluczowym PK8 przy cerkiewce w Owczarach Górnych musi zapaść decyzja o wyborze drogi. Marek optuje za wariantem krótszym, ja upieram się przy objeżdżaniu, tym bardziej, że widzimy Marcina Ździebłę, który wraca z nieudanego wariantu. Ruszamy za Zgórmysynami. Na podjazdach Marek trochę z przodu, mnie zaczyna męczyć chłodne powietrze w płucach- byle nie skończyć jak w Zamościu, kiedy turlaliśmy się 15kmh bo moje płuca nie chciały pracować na mrozie. Śnieg sypie coraz mocniej. Podjazd asfaltem robi się trudny. Zapada zmrok. PK 9 i 10 robione objazdami sprawiają dużą frajdę. Białe drogi umożliwiają szybkie zjazdy. Mimo niezłej prędkości na ZS nad Jeziorem Klimkówka doganiają nas Duńczycy z Salomon Trail Tou. Od tej pory będziemy się ścigać razem aż do połowy dystansu na nartach. Nie możemy wyjść z podziwu, że dogania nas…mix. Tym bardziej, że dziewczynę widzieliśmy na holu na początku rowerów. Motywowani mocnymi światłami Duńczyków za plecami odjeżdżamy szybko w kierunku przepaku nr 2. Przebieramy buty, uzupełniamy butelki wrzątkiem, żelki do kieszeni i w drogę. Nie, zaraz, jeszcze żurek. Decydujemy się…
… zjeść przed nartami, wiedząc, że następne 35km będzie długie i bolesne.
Jak bardzo bolesne, miało wyjść już niebawem. Atmosfera w Gościńcu Banica wspaniała, żurek jeszcze wspanialszy, ale my tu nie na wakacjach…. Zakładamy biegówki. Uff, jak pięknie. Ślad założony, moje narty bez łuski mkną przez las same. Odpoczywam, przede wszystkim psychicznie. Wiem, że Marek pracuje mocniej, ale i jego narty przygotowane są świetnie. No i w końcu w tym sezonie staliśmy się całkiem sprawnymi narciarzami. Biegowymi i nie tylko… Z PK12 w schronisku PTTK pod Magurą Małastowską decydujemy się na…zjazd nartostradą. Bolesne to było doświadczenie gdyż jedynym sposobem zatrzymania w celu wytracenia prędkości był upadek, a bruzdy zlodowaciałego śniegu to nie puchowa pierzynka, co wielokrotnie na tym etapie byliśmy zmuszeni potwierdzić. W bólu łączyli się z nami Duńczycy, dzięki czemu zabawa pt. ?padłeś-powstań? była weselsza a i komendy ostrzegawcze po angielsku można było poćwiczyć. Zjazdy z Przełęczy Majdan i do wsi Wołowiec na długo odcisnęły się w naszej pamięci i w różnych innych częściach ciała również. Na skitury trzeba by się tam kiedyś wybrać. Etap narciarski wymłócił nas totalnie, ale wiemy też, że idziemy na drugim miejscu, bo Marcin skręcił nogę i odpadli z rywalizacji. Ja cudem uniknąłem kontuzji po bliskim spotkaniu kolana z kamieniem, skończyło się na 5 min polegiwaniu i porykiwaniu w śniegu. Nad ranem powracamy do Banicy. Zagadka logiczna. Marek bierze się do roboty. Cyferki, kwadraciki. Po chwili zaczyna pojawiać się regularny kszatłt. Jest! Bez punktów karnych ruszamy na rowerach do bazy. Szybki przelot po zaśnieżonych drogach. Nasze opony trzymają znakomicie, choć zdecydowaliśmy się na ekstremalny wariant super lekkich gum na lato (komu mówią coś nazwy Furious Fred i RaceKing Supersonic będzie wiedział, na czym jechaliśmy!!) aby w razie czego nie nosić ciężkich rowerów. W bazie nie przebieramy nawet butów. Przypinamy do plecaków rakiety śnieżne wypożyczone od Tuttu.pl i oddalamy się możliwie szybko w kierunku PK20.
Nikogo za nami, Duńczycy chyba odpuścili.
Jemy w marszu. Ścieżka przetarta przez teamy z trasy długiej. Rakiety ciążą. W drodze na PK21 zakładamy je w końcu na nogi. Tempo spada, mocna stromizna. Wariant okazuje się być bardzo żmudny. Michał Kiełbasiński i spółka, których spotkaliśmy przy ostatnim punkcie jest tam przed nami. Ale oni są na trasie długiej. Zbiegamy do Regietowa Wyżnego. Mijamy podchodzących do punktu Duńczyków. Mają do nas ponad pół godziny straty. Spokojnie kontrolujemy naszą pozycję. Z dala widzimy chłopaków z Jasła. Nie ma szans, oni do zaliczenia mają jeszcze tylko Rotundę. Rzucamy rakiety w krzaki i truchtamy w kierunku Jaworzyny. Podejście granicą zdawało się nie mieć końca. Dobrze, że przed nami przetarły drogę tabuny z trasy długiej. Zostawiamy nadmiar picia. Byle parę gram mniej na plecach. Zbliżamy się do PK23, z daleka woła nas Rudy!! Chłopaki, gazu,…
…ścigacie się o pierwsze miejsce!!!
Że co?! Żbiki byli tu 2h temu, ale mają 1h30 kary za zadanie logiczne i nie zaliczyli PK20- muszą tam wrócić!. Szybka kalkulacja i wychodzi, że będzie na styk. Anielskie posłanie Rudego dodaje nam skrzydeł na karkołomnym zbiegu. Jeszcze ?tylko? Rotunda- cmentarz wojenny, których tu pełno i których historię przybliża mi Marek. Minuty pod górę wleką się niemiłosiernie. Nie jesteśmy już w stanie przyspieszyć. Noga za nogą, metr za metrem. Twarda skorupa śniegowa czasami się nie poddaje powodując poślizg, czasami pęka nagle, stopa zapada się i piszczel uderza w lodowy kant. Męka. Zaraz, który to święty jest od zwycięstw? Może Michał Archanioł, przecież jesteśmy z Michałkowic! Michale, nie dało by się tak tego zwycięstwa załatwić, tyleśmy się na tych rajdach już bezskutecznie namęczyli?! Albo nie, lepiej Ritę i Tadeusza poprosić, tych od spraw beznadziejnych… Podbijamy ostatni punkt i wybieramy wariant najkrótszy z możliwych, za to w głębokim śniegu. Jest szybki. Po chwili widać metę. I jesteśmy. Po ponad 27 i pół godzinie. Pamiątkowe zdjęcie. Pierwsi? Drudzy? Biuro podlicza kary. My jesteśmy ?na czysto?. Cóż z tego…. Trzy minuty dzielą nas od pierwszego miejsca. Niech to……… Idziemy do pokoju, zdejmujemy mokre ciuchy. Siadamy na łóżkach. Cisza. Nagle wpada Igor, główny organizator rajdu- Oficjalne gratulacje. Żbikom nie doliczono 40 min kary za prolog. Wygraliśmy krótką trasę.
Poniżej dwie foty Alka Jasika.