Pół doby na Głównym Szlaku Beskidzkim – czyli jak, w końcu, być szybszym od Więcka

Taka okazja zdarza się raz na…. siedem lat? Dokładnie tyle minęło od, obrosłej już legendami i porostem czasu, wyrypy Piotrka Kłosowicza, który swoimi ówczesnymi napierkami wprowadzał do narodowego światka rajdowego pojęcia takie jak fastpacking czy ultramaratony górskie. Siedem lat czekaliśmy na nowy rekord i się wreszcie doeczekaliśmy – po 115 h do Ustrona dobił Maciej Więcek. Mieliśmy swój maluczki udział w tym przedsięwzięciu.

Zaczęło się od nienasycenia ;). Marek szykował się do ostrej, acz nudnej – bo ulicznej, napierki we Wrocławiu w ramach Nocnego Półmaratonu, ale – jak już chyba wszyscy wiedzą – organizator odwalił przeszło cztero-tysięcznemu tłumowi na starcie kawał i imprezę odwołał. Następnego dnia Marek, gdy Maciej miał za sobą już grubo ponad 400 kilometrów, podesłał do Mnie zapytanie, jakie to Ja mam plany na tę niedzielną noc. Długo się nie zastanawialiśmy i po szybkim przepaku, o drugiej w nocy, z przełęczy Glinne przejęliśmy Macieja pod nasze opiekuńcze skrzydełka.

IMG_4526watermark (Kopiowanie) (Kopiowanie)

– Panowie, przyjechaliście się ze mną pospacerować, bo o bieganiu nie ma mowy – powitał nas Maciek, opisując zrazu swój stan. Fizycznie niezgorzej, ale stopy… stopy od kilkudziesięciu godzin pokryte były gęstymi, grubymi kalafiorami, obrosłymi gdzieniegdzie pęcherzami. Cała energia Maćka konsumowana więc była na w miarę bezbolesnym ustawianiu trajektorii umiejscawiania stóp. Oczywiście tam gdzie się dało, a że się w większości nie dało, bo beskidzkie szlaki są częstokroć wysypane kamulcami, to i w wilgotnym powietrzu tej nocki zdało się słyszeć donośne „Kur…!!!”.
IMG_4576watermark (Kopiowanie) (Kopiowanie)
Pod Rysianką, gdzie złapał nas świt, Maciek odhaczył kilka minut snu. Po prostu zaległ na gumowej wykładzinie w korytarzu i natychmiastowo porwała go nirwana. Wybudzanie nie było długo – kiełbaska, łyk Coli i gonimy dalej. Tam gdzie względna płaskość szlaku pozwalała – tam też podbiegaliśmy. Wcale żwawym tempem. Ot i pewnego razu, tuż przed Węgierską Górką, Marek pozwolił sobie na niedyskretną uwagę, że wreszcie jest szybszy od Tego Więcka na zbiegach. „Żebyś się nie zdziwił” – żachnął się Maciek i… pogonił w trupa, jakby to były pierwsze kilometry zawodów! Jeszcze do zakrętu próbowałem utrzymać tempa, ale widząc jak Maciek ciśnie szybciej niż świeży Marek odpuściłem zaginając się ze śmiechu.
IMG_4566watermark (Kopiowanie) (Kopiowanie)
Pod Baranią Górą stopy upomniały się o swoje. Zatrzymaliśmy się, przebiliśmy potężnego pęcherza, natarliśmy second skinem i ruszyliśmy dalej. Od świtu towarzyszyła nam zbawienna, gęsta mgła i przyjemne temperatury oscylujące wokół 15-20 stopni. Po czterech dobach we wściekłych upałach, w których Maciek upatrywał źródło kompletnej agonii stóp, taka wilgotna bryza była wymarzoną zmianą aury. Pod Baranią, na Przysłopie, pozwoliliśmy sobie na wypaśny obiadek. Oczywiście bez zatrzymywania się – Marek poleciał po fryteczki i placki ziemniaczane – a myśmy tuptali dalej. Po niespełna pół godzinie zalegliśmy na szlaku i wszamaliśmy danie. Resztę dystansu już do samej Kubalonki Maciek pognał świeżym truchtem, tuptając nawet na podbiegach. Tam też przybiliśmy piątkę z Maćkiem i oddaliśmy go pod skrzydła Macieja Pońca.
IMG_4624watermark2 (Kopiowanie) (Kopiowanie)
Kilka godzin później Maciek wbiegł do Ustronia i zakończył to gigantyczne wyzwanie, ustanawiając fantastyczny rekord – 114 h 50 min. Niesamowity człowiek, niesamowity szlak, niesamowite przedsięwzięcie! Duże ukłony dla Niego, jak i dla Ekipy Supportującej – dla nich to był pięciodniowy maraton!

Więcej fot już wkrótce na naszym profilu na Facebook’u.

Scroll to top