Ale fajne ciapy! – zawyłem po odpakowaniu butów Asics Fuji Trainer. Nie żebym specjalną uwagę poświęcał biegowej stylówie, ale oczobitne połączenie granatu, żółci i seledynu przypadło mi bardzo do gustu. Stopie chyba też się spodobało, choć to dopiero początek katowania tego cuda.
Na razie wiem tyle co mówi producent. Że to buty przeznaczone w las i pagóry. Że ważą 285g i mają stosunkowo mały spadek pięty – ok. 6 mm. Że niewiele w nim systemów amortyzujących i stabilizujących. Czyli coś czego poszukiwałem. Uważam po prostu, że jeszcze nie stać mojego układu ruchowego na buty minimalistyczne, choć już nie raz się z ciapciami typu Nike Free mocowałem. Potrzebowałem czegoś pośredniego między prowadzącymi nogę stabilnymi czołgami a anorektycznymi piankami grubości kilku milimetrów pod kopytem. I chyba dobrze trafiłem. Pierwsze kilka kilometrów po śnieżno-leśnym terenie pozwoliło wyczuć wiele swobody w prowadzeniu nogi, w czuciu podłoża (tam gdzie brak śniegu na to pozwalał), pewnym i precyzyjnym chwycie solidnego traktora na podeszwie.
Do czego mi ten but? Do biegania w terenie, najogólniej rzecz ujmując. Zabiorę go do Lasku Wolskiego w Krakowie, na wycieczki biegowe w Beskidy, na biegi na orientację, starty w przełajach i biegach górskich, wreszcie – na etapy biegowe w rajdach przygodowych. Przypadkiem jeszcze pewnie przeklepię w nich trochę kilometrów na asfaltach, wejdę w nich na siłkę, pojeżdżę na rowerze. Rozstrzał dosyć duży, ale to będzie duży i długi test. Co 200-300 kilometrów możecie oczekiwać notki o postępach, uszczerbkach, wadach, i wszelkich innych detalach współżycia moich stóp z Trainerami, oczywiście ze stosownymi fotami. Póki co – do lasu!
.