Naród się rusza! A kto nie wierzy, niechaj zajdzie na linię startową jednej z wiosennych imprez, bądź – opcja dla leniwych – spojrzy w statystyki. Kalendarz portalu MaratonyPolskie.pl datuje na miniony weekand – uwaga – 27 imprez! . Startujących – z czystego lenistwa – nie podliczam, ale będzie z tego sowita, kilkunastotysięczna grupa. A że okazji do niedzielnego upocenia nie zabrakło, tośmy z chęcią skorzystali.
A konkretniej było nas trzech – Stasiu Odróbka, Wiśnia [vel. Piotr Wiśniewski], i piszący te słowa Czarny. Śląskie chłopaki uraczyli lokalną imprezę, co się zowie XVIII Bieg Uliczny im. Wojciecha Korfantego , ja zaś porwałem się na jubileuszowy X Cracovia Maraton .
Wszyscy, jak leci, możemy się pochwalić wynikami. Na stosunkowo krótkiej, ośmiokilometrowej trasie katowickiego biegu, najszybciej poleciał Wiśnia, osiągając czas 29:36 i lokując się na 31 miejscu. Kilka oczek poniżej zameldował się Stasiu z czasem 29:51. Przed momentem wklepałem sobie ich czasy do biegowego kalkulatora i jak byk stoi, że szli ze średnim tempem 3:39 min/km. Jasny gwint! Ja w podobnym tempie robię „kilometrówki” na bieżni! Chylę czoła panowie! Wiśnia, w krótkiej rozmowie, przyznał, że sam nie spodziewał się tak dobrego wyniku. A to z tego powodu, że chłopak w regularnym treningu jest dopiero od niedawna. Piotrek celuje z formą w Silesia Maraton i – z czego się ciesze niezwykle – w gliwicki Rajd 360 , gdzie startuje ze mną w zespole. A to wróży jedno – będzie moc!
Ja zaś – po pięciu latach nieobecności na królewskim dystansie – po raz drugi pobiegłem maraton. I na nowo się w nim rozkochałem. Nie ma bowiem w biegach bardziej uczciwego dystansu, niźli te 42195 metrów. Nie zrobiłeś objętości? Padniesz po 30’ce. Nie było tempówek? Zamulisz zakładane tempo. Nie budowałeś siły? Skrzywisz się, skrócisz krok i będziesz człapał nieporadnie. Gdzieś około 28 kilometra, gdy zbliżaliśmy się z powrotem do Bulwarów Wiślanych, konsekwentnie odtwarzałem z pamięci minione pięć miesięcy przygotowań. I przypomniał mi się styczeń. Mróz sięgający -24 stopni. A w planie treningowym stoi, że trzeba urwać 15 kilometrów biegu ciągłego. Ubieram wszystko co mam i wychodzę. Na krótkim stacjonarnym rozciąganiu drętwieją mi paluchy, więc szybko przechodzę do biegu. Po powrocie dłuuuuga kąpiel. I lutowa plucha w trakcie odwilży. I przekopywanie się przez zaspy w grudniu. I te dziesiątki treningów robionych w nocy. Przed momentem zajrzałem do dziennika i podliczyłem, że z ponad 80 treningów biegowych, zaledwie 6 zrobiłem przy dziennym świetle!
Wynik zaś był taki, że w niedzielę przez Kraków biegłem na skrzydłach. Guru Skarżyński pisał, że wiosenne maratony to czas zbierania plonów. I po tej prawie pięciomiesięcznej orce czułem, że się po prostu uczciwie należą. Wywalczyłem 3:08:42. Piszę „wywalczyłem”, bo maraton nie bierze zakładników nawet wśród najlepiej przygotowanych. Od 38 kilometra biegła już tylko głowa, tocząc nierówny bój ze skołatanym organizmem. Na 40 kilometrze nawet stanąłem na kilka sekund, bo żołądek zbuntował się wobec wlewanych na potęgę izotoników. Pociągnął mnie wtedy kolega z trasy [nie pamiętam imienia], który kilka kilometrów wcześniej przeżywał ostry kryzys i – tak się złożyło – że mogłem mu pomóc. Obydwaj dowiedliśmy, że maraton siedzi w głowie i tam się go pokonuje. Piękna sprawa.
Plany dla zespołu? Gliwice! Prawdopodobnie w dwóch składach: Ola z Markiem i Ja z Wiśnią. Do usłyszenia!
Ostatecznie ja startuję w Gliwicach z Pawłem Dreszerem.
Marek