Wiśnia znalazł ciekawy sposób na majówkę – w możliwie najgorszą pogodę poszedł pobiegać. Biegał długo i dosyć szybko, niejako przy okazji oblatując Śląską aglomerację. Po ustąpieniu dreszczy, naskrobał kilka zdań:
„Zacznę może od tego, że na start w Silesia Marathon zdecydowałem się jakieś trzy tygodnie temu. Zgłoszenie i opłatę wysłałem w ostatniej chwili, bo nie byłem pewien czy ten start to dobry pomysł. Gdyby Skarżyński dowiedział się, ile czasu i w jaki sposób przygotowywałem się do tego biegu, to pewnie złapałby się za głowę i mocno nią uderzał o ścianę. Moje przygotowania trwały niecały miesiąc. Ogólnie zaliczyłem jakieś 10 do 12 treningów biegowych w tym jeden start w Korfantym i jedno dłuuugie wybieganie tydzień temu na sztafecie biegowej przez Wadowice do Krakowa (jakieś 40 km zrobiłem) i to wszystko.
Trasa o dość trudnym profilu, gdyż praktycznie cała pofałdowana (jak cały Górny Śląsk), z wieloma długimi podbiegami i zbiegami, które w szczególności w ostatniej fazie biegu dawały w kość.
W tym roku (dla większości) dodatkowym utrudnieniem była dość kapryśna pogoda. Każdy wie jaki w Polsce był 3 maja. Od samego startu padał najpierw drobny deszcz, który po paru kilometrach zamienił się w – jak to określają na stronach meteo – deszcz wielkoskalowy, momentami ze śniegiem. Ta kapryśna aura wystraszyła około 300 zawodników, którzy wcześniej zapłacili i nie zgłosili się na bieg. W związku z tym, na starcie stanęło około 1200 zawodników (do maratonu i półmaratonu). Jednym z głównych dylematów przed startem było: Jak się ubrać na taką pogodę? Tu muszę podziękować Stasiowi, staremu wyjadaczowi, którego rady bardzo mi pomogły (od przygotowań aż po wyścig). Dzięki Staś! Wg wskazówek ubrałem się na lekko, choć z cienką bluzą termoaktywną na długi rękaw pod spodem. Oczywiście obowiązkowa czapka z daszkiem. Oprócz porad Stasia miałem również na biegu do pomocy moja rodzinę, która dzielnie mnie dopingowała na trasie, a moja Madzia wraz ze szwagrem tworzyli dzielny suport, który mimo licznych utrudnień w poruszaniu się po mieście (kilka razy się mijaliśmy) wspierał mnie dopingiem, żelami i bananami. Dzięki wam bardzo!!!
Przed startem oczywiście miałem pewne założenia, plany, może nawet marzenia, które powodowały mały stresik. Kto mnie zna ten wie, że ambicji mi nie brakuje, co czasami bywa zgubne. No więc plan maksimum był zejść poniżej 3h, plan optimum między 3:05- 3:10, a plan minimum (pocieszenia) zmieścić się w 3:15. Oczywiście od początku szedłem na plan maksimum i obrałem taktykę stałego tempa na poziomie 4:15min/km. Od startu zacząłem spokojnie, pierwsze kilkaset metrów to przedzieranie się do grupki biegnącej w podobnym tempie. I mimo lejącej się z nieba wody, oraz wielkich strumieni na ulicach udało się utrzymywać założone tempo do 32 kilometra. Potem ,niestety zaczęły się schody. Grupka z którą wcześniej biegłem, a potem wyprzedziłem, czyli 3 gości, najpierw mnie doszła na Nikiszowcu, a potem wrzuciła 5 bieg i wypruła do przodu. Ja mimo szczerych chęci
czułem, że nie dam rady dotrzymać im kroku. Tempo znacznie spadło. Na szczęście nie miałem wielkiego kryzysu i na ostatnich dwóch kilometrach ruszyłem troszkę żwawiej – niestety, to nie wystarczyło żeby ukończyć bieg poniżej 3h. Ostatecznie swój pierwszy maraton ukończyłem w czasie 3:05:13. Na mecie byłem tak zziębnięty, że nie mogłem sam zdjąć butów. Na szczęście miałem suport, który mnie poratował i doszedłem do siebie. Czas 3:05:13 wystarczył na zajęcie 33 miejsca w klasyfikacji generalnej i 10 w mojej kategorii wiekowej.
Dla Wiśni – duże gratulacje! Niech mi ktoś tylko powie, bo zachodzę w głowę, jak to jest możliwe, żeby po długiej przerwie od treningów i zaledwie miesięcznym przygotowaniu, trzasnąć taki wynik? Talent?! Nie ważne – Wiśnia, pełen szacun.
Wyniki znaleźć można tu:
MARATON i PÓŁMARATON
Mała poprawka Czarny mój czas to 3h05,03 hihi.