Gliwickie wspominki

Ale było fajnie! Cała nonstopowa czwórka, która ścigała się w gliwickich inscenizacjach, zgodnie i z równym natężeniem wyrażała zachwyty nad trasą, zadaniami specjalnymi, oprawą, rywalizacją i…. kończącymi etap michami fantastycznego jadła! W gruncie rzeczy litania achów i ochów jest znacznie dłuższa, dlatego zapraszam do poczytania.

foto: Piotr Silniewicz http:///www.silne-studio.pl
Gdybym był Gliwiczaninem, bądź też statystycznie nieruchawym Polakiem akurat w Gliwicach będącym, to bym się zadziwił. Ale to zdziwienie miałoby charakter przelotny – o! impreza sportowa. No fajnie, że się ludzie ruszają. Też bym się poruszał, ale to jutro. Na razie rosół, ziemniaki i niedzielne południe w szklanym ekranie. Tyle.

Ale jestem zawodnikiem sportu szumnie nazywanego AR i też się zadziwiłem. Nie żebym brylował doświadczeniem, poziomem sportowym czy egzotycznymi startami, ale już z grubsza ponad 20 imprez w Polsce udało się oblecieć. I przyjeżdżam do Gliwic i przez dobre dwa dni mam nieustanne powody ku temu, by się zadziwiać. Oto bowiem Rajd Przygodowy staję się imprezą, którą obywatele Gliwic żyją przez dwa dni. Czy chcą, czy nie chcą – słyszą o niej, widzą pędzących zawodników, widzą, że jest ich dużo. Doznania wzrokowe dopełnia oprawa – pod Radiostacją dowiadują się, po kiego wała takie umęczenia. Aha… rajdy przygodowe. To na tym polega. I pada sakramentalne pytanie: Może bym spróbował?

Foto: Ewa Krzeszewska

Taka dywagacja: Na jednym z Adventure Trophy, zdaję się w 2007 roku, kiedy z wywieszonymi jęzorami i puchnącymi czaszkami dymaliśmy pod Kasprowy na pierwszym trekkingu, turyści pytali „a co to za impreza?”. A że tempo momentami spadało, tośmy odpowiadali. Że to rajd, że ma 300 km w formacie non stop, że trzy dni, że rowery, kajaki, rolki, trekking, że bez snu, że zadania linowe, że halucynacje…. Wyobrażacie sobie, że po takiej opowieści Jan Kowalski z Siewierza zadaję sobie pytanie: Może bym spróbował?

A w ustach gliwiczanina takie pytania znajduje racje bytu. Sprzyja temu warunków mnóstwo: impreza krótka [25 km + 75 km], stosunkowo prosta nawigacyjnie, ciekawa i dająca wykazać się na wielu polach. No i wspomniana wcześniej oprawa. Szanowni Państwo, rzecz to godna wielokrotnego podkreślenia – takiej oprawy, żywcem przejętej z największych polskich imprez biegowych, tośmy na rajdach w naszym padole jeszcze nie widzieli. Na mecie stoi scena, spiker wita zespoły, opowiada gliwiczanom cóż to się dzieje, program artystyczny. Na zapleczu dla zespołów potężne michy przepysznego jadła. Można lepiej? Pewno można, ale jak na rajdowe warunki to standard nieosiągalny! Tym większe chapau bas dla Teamu 360!
A jak wyglądało same ściganie? O tym nasi sprinterzy. Pierwszy etap z perspektywy Marka Woźniczki:

foto: Aleksander Jasik
25 kilometrów po asfalcie. Trochę się tego bałem, bo moje kostki i kolana asfaltu raczej nie lubią, a ostatnio lewa kostka w ogóle nie ma się najlepiej.
Poszło,a raczej pobiegło jednak dobrze. Biegowy etap z kilkoma prostymi zadaniami specjalnymi zakończyliśmy z Pawłem na 5 miejscu w open [na ponad 70zespołów] i 3 w kategorii MM. Andrzej i Piotrek zapodali znacznie lepiej wykręcając drugi rezultat tracąc tylko kilka minut do czołowych polskich ścigantów Łukasza Warmuza i Irka Walugi

Wrażenia z niedzielnego ścigania kreśli zaś Wiśnia vel Piotr Wiśniewski:
Etap II czyli rowery, orientering, rolki i kajak był dla mnie zagadką, a raczej dla mojej formy. Trochę się go obawiałem, bo: na rowerze praktycznie nie trenowałem, rolek od 2 lat na nogach nie miałem,nogi pamiętały jeszcze niedawno odbyty maraton i przede wszystkim zajęte dzień wcześniej 2 miejsce na etapie pieszym bardzo mocno zobowiązywało i zwiastowało mooocne ściganie przez cały niedzielny etap. Moje obawy sprawdziły się praktycznie w każdym calu. Etap był naprawdę szybki, ścigaliśmy się do samego końca, nogi
foto: Piotr Silniewicz http://www.silne-studio.pl
foto: Piotr Silniewicz http://www.silne-studio.pl
bardzo ale to bardzo pamiętały poprzedni dzień, rolki po upadku Czarnego trochę nastraszyły (moja w tym wina oczywiście) no i na rowerze przy każdym podmuchu wiatru i większej górce mój wspaniały partner musiał mnie wspomagać za co mu jeszcze raz serdecznie dziękuję (Czarny mocarz jesteś nieziemski). Jak to się wszystko potoczyło? Etap udało nam się ukończyć w niezłym czasie i na niezłym 2/3 miejscu, oraz utrzymać( i jeszcze powiększyć) przewagę nad resztą zespołów. Finalnie mój mały COME BACK do AR okazał się niezłym sukcesem co muszę przyznać dało mi kopa do startów w innych rajdach. P.S. Tylko nóżka trochę boli !!!

Należy również dodać, że startem w Gliwicach swą działalność w Nonstop’ie rozpoczął Paweł Dreszer. Nie da się ukryć – rozpoczął z przytupem! Bo też i ambitny wuef to dla niego żadne novum. Paweł jest bowiem górskiej proweniencji. Walczy z przewyższeniami na różne sposoby: wspinaczką, tourami, rowerem, biegiem. Materiał na solidnego rajdowca. Tym chętniej witamy Cię Pawle w teamie!

Wyniki, galerie, mapy oraz materiały wszelakie o gliwickim ściganiu dostępne są na stronie Rajd Miejski 360 stopni w Gliwicach.

1 Comment

  1. wisnia2011-05-18

    Bardzo fajnie napisane. Rajdzik naprawdę fajny no i ekipa Nonstopu jak zawsze świetna.Dzieki jeszcze raz chłopaki za wspólny start

Comments are closed.

Scroll to top