Pechowy, ale satysfakcjonujący – w trzech słowach ocenił Marek start Nonstopów na krótkiej trasie Rajdu 360 Stopni. Pechowy, bo czwarte miejsce to nie jest szczyt ambicji naszych zuchów. Satysfakcjonujący, bo ściganie szło o minutki przez niemal całe 160 kilometrów, a nasi walczyli w ścisłym czubie.
– Taktykę na odcinki rowerowe mieliśmy jasną: trzymać się objazdowych, żółtych dróg – relacjonuje Marek. – I to nas szybko wpędziło w tarapaty. Żółta droga na mapie okazała się kompletnie zaśnieżoną, ledwo widoczną nitką. Już na pierwszym rowerze pchaliśmy rumaki przez prawie sześć kilometrów. Stasiu rzucił, że straciliśmy tu pewnie dobrą godzinę, ale po dojeździe na pierwszy przepak w Orzyszu okazało się, że nasza strata do czołówki to ledwie kwadrans.
Na narciarski etap wyszliśmy na czwartym miejscu, ale reszta ekip była w zasięgu wzroku. W lesie wahaliśmy się, czy jest sens zakładania nart. Stasiu chciał, ale warunki były bardzo zmienne, więc mnóstwo czasu tracilibyśmy na ich zakładanie i zdejmowanie. Przytroczyliśmy narty i całość zrobiliśmy z buta – to był strzał w dziesiątkę, bo ten etap zrobiliśmy najszybciej z całej stawki. Zrównaliśmy się z Navigatorami, a Sabinę i Marcina mieliśmy na odległość trzech minut.
Następny rower – 60 km – to z początku znowu pech. Wybraliśmy bardziej bezpośredni wariant, licząc, że droga między dwoma wiochami jest wyjeżdżona samochodami. Nie była, więc znowu strata, znowu pchanie. Jeszcze przed połową tego etapu zjechaliśmy się w cztery ekipy i w zasadzie resztę, aż do mostu linowego w Kruklanach pokonaliśmy w osiem osób. Dopiero po moście – super fajnym, długim i wymagającym – stawka siłą rzeczy się rozrzedziła. Jechaliśmy na styk z Navigatorami.
Ostatni etap trekkingowy (z nartami na plecach) był czujny i nawigacyjnie wymagający. Na jednym z punktów zmitrężyliśmy trochę czasu, ale sumarycznie poszedł w miarę gładko. Najlepiej jednak pobiegli go Navigatorzy. Wracając na przepak w Łękuku wiedzieliśmy, że są poza zasięgiem. I wtedy dostaliśmy do rozwiązania zagadkę logiczną z zapałkami. Cholera, zajęła nam chyba dwadzieścia minut. Wtedy minęli nas Zdziebło/Wachulec i Sabina z Marcinem. Idiotycznie straciliśmy szansę na podium, będąc na czystej pozycji na drugie miejsce.
Podsumowując – trochę szkoda, ale fajnie było walczyć w ostrej rywalizacji z tak zacnymi ekipami. Trasa ciekawa – szczególnie zapamiętam przejazd przez taflę jeziora na rowerach i fajowski most linowy w Kruklanach – podsumował Marek.