Team się rusza – takie to oto motto można by wysnuć z tego cośmy w trakcie majowego – leniwego dla milionów Polaków – weekandu wyczynili. Bo na brak aktywności, co to podczas których wyczyniania można by się zmęczyć, to narzekać nie mogliśmy. Bo i że piszący ten tekst wraz Rudym wojowali na Adventure Trophy to wiemy już z notki poprzedniej. Szerzej jeszcze będzie – obiecuję. Ale to nie wszystko. Reszta aktywności tyczy się teamowych koleżanek, co – nie ukrywamy – cieszy nas po stokroć. Ot i dwie krótkie relację z tego co wyczyniały nasze teamowe koleżanki – Mariola Ciura i Aga Domagała.
—-
Zaczęło się od maratonu biegowego [42 km z okładem]. Taki to bowiem cel na pierwszą część sezonu postawiła sobie Mariola. I – a jakże by inaczej – celu dopięła. Miejscem zmagań były Katowickie i Chorzowskie asfalty centralne, czyli Śląsk generalnie co w nazwie imprezy zawarte zostało: Silesia Marathon. Na starcie niecałe tysiąc biegaczy, bo najwytrwalsi walczyli w maratonie, a dla tych skoncentrowanych bardziej na szybkości przygotowano i półmaraton i dyszkę i nawet nordic walking. Wychasać się dano każdemu, za co orgów chwalimy nieustannie. Resztę oddajmy samej autorce:”Samopoczucie bardzo dobre choć po 20 km zaczęło mi się nudzić tak samej biec jeszcze 20 km dlatego umiliłam sobie bieg słuchając mp3 🙂 Po 30 km trochę doskwierał mi ból w stawie skokowym ale mimo to napierało się dalej ile sił w nogach i jeszcze więcej motywacji do walki o jak najlepszy czas na mecie. Oczekiwałam większego bólu mięśni a raczej ciężaru nóg jaki pamiętam podczas swojego pierwszego półmaratonu a tu praktycznie nic , o dziwo miałam jeszcze wystarczająco siły aby na ostatnich 4 km przyspieszyć i dać z siebie wszystko. Na końcówce maratonu czułam się jak nogi same pędzą , serce wali na widok mety a oddech przyspieszony jak podczas treningowych przebieżek. Na mecie już tylko radość i zadowolonie z siebie.Uśmiech na twarzy i miękkie nogi oraz niesamowite poczucie iż mogłabym jeszcze dalej biec. Czas: 3:43. Konkret wynik, wystarczyło na 11 miejsce wśród kobiet i 187 w generalce. Chylimy czoła, przypominając jeno, że z maratonu droga krótka do ultra i do rajdów, tych najdłuższych.
—-
Ale lećmy do Agi. Aga to nasz nowy nabytek. Docelowo jej debiutem miała być długa trasa na AT. Ale nie wyszło, więc by powetować sobie straty udała się w drugi koniec Polski. W Karpaczu powiem Golonko&Spóła po raz kolejny organizowali maraton MTB. Ja po maratonach nie jeżdżę [jeszcze], ale środowisko górali podobno uważa ten maraton za jeden z polskich klasyków – tych z najtrudniejszej półki. Przewyższenie jest tam bowiem takie, że mocno onieśmiela przed startem. Aga sprawę potwierdza. Sama sprawdziła: Karpacz okazał się świetnym miejscem na posmakowanie prawdziwego MTB. Organizator obiecywał, że na tegorocznej trasie, będzie wszystko, czego kolarz górski łaknie, a mianowicie: wiele ciekawych singletracków, mnóstwo technicznych zjazdów po korzeniach i kamieniach, stromych podjazdów, jak i jazdy łagodnymi szutrami. Nie zawiodłam się ? niczego nie zabrakło. Na trasie MEGA, którą wybrałam, miałam okazję zmierzyć się ze swoim zmęczeniem, sprawdzić siłę mięśni na podjazdach i technikę na zjazdach. O godzinie 11 nastąpił START ze stadionu sportowego. Sektor IV, z którego startowałam, jak to zwykle bywa, ruszył chwilę po jedenastej. Pogoda dopisywała ? nie było ani upalnie, ani deszczowo ? lekki chłodek. Pierwsze kilometry trasy prowadziły asfaltem do Karpacza Górnego. Na tym gładkim podjeździe była okazja, żeby przesunąć się do przodu. Po zjeździe w teren zaczęło się prawdziwe MTB. Niestety, na ciasnych zjazdach robiły się ?korki? i trzeba było zejść na chwilę z roweru. Potem było nadrabianie straconego czasu. Trasa wymagająca, przeplatanka zjazdów i podjazdów. Po 3 bufecie, po ponad połowie trasy, zaczęła się Droga na Dwa Mosty i następnie Droga Chomontowa, którą zapewne zapamiętają wszyscy uczestnicy, jako ?niekończący się podjazd?. Kiedy podjeżdżaliśmy do zakrętu, z poczuciem, że za nim musi być już zjazd, pojawiał się kolejny szutrowy podjazd, i tak bez końca. Mimo zmęczenia udało się jeszcze przyśpieszyć na ostatnich kilometrach zjazdu i dotrzeć do mety w jednym kawałku, z poczuciem spełnienia. Przejechane 53 km w czasie: 4:33:10 h, 13 miejsce w kategoii K2.
Kolejny konkret – karkonosze pełne są ognistych podjazdów i wykańczających zjazdów. Perełka w gronie polskich maratonów. Warte głębszej uwagi przed przyszłym sezonem!
—-
I ostała się jeno pewna perełka. Mówiłem już, że ta czwórka na AT się nie udała. Zawiniła noga Marka. Przekręcił ją dość nieszczęśliwie na jednym z treningów tydzień przed majówką. Ale od wysiłku – zdawkowego co prawda – też nie stronił. Po lewej dowód wraz z krótką, acz treściwą, relacją.
Ja pojechałem leczyć się do Indii, ale okazało się że w Gangesie można zmyć grzechy,a nie wyleczyć fizyczne urazy, więc na razie nie zadziałało.
E tam Marku, treki na AT takie były lekkie, że i o kulach można by ;). Relacja niedługo.
Finalnie – Majówka na 5 z uśmiechem od pani z religii.