Pierwsze miejsce na długodystansowym BnO „Z mapą przez Kraków”

Wyleciałem z mapy i … wygrałem, czyli krótka historia o długaśnym biegu na orientację Z mapą przez Kraków, z którego wracam z pierwszym miejscem.

Od czasu do czasu pojawiają się w kalendarzu imprez sportowych wydarzenia, które perfekcyjnie wpisują się w mocne strony sportowca-amatora. Z jednej strony długość – impreza trwała bite 2,5 godziny, więc nie jest to zabawa premiująca sprinterskich wycinaków. Wręcz przeciwnie – liczy się wytrzymałość na dłuższym dystansie.

Z drugiej strony – mapka, orientacja i ta jej specyficzna odmiana latania z mapą po mieście. No nieskromnie powiem – uwielbiam taką kombinację, pasuje mi ona jak ulał, dlatego, gdy ekipa z Wawelu zaproponowała imprezę Z mapą przez Kraków, to zastanawiałem się całe 10 sekund.

16 marca, w przepiekną, słoneczną sobotę ustawiłem się na starcie najdłuższej trasy – 19 kilometrów w linii prostej – i pognałem. Ale zanim pognałem, to odebrałem największe płachty mapy, jakie kiedykolwiek w życiu trzymałem w ręce. Pakiet obejmował dwa plakaty A3 i jeden A4. Po drodze 30 punktów kontrolnych i nieustanne przeplatanie arkuszy, więc żonglowaniem papierem to było pewne wyzwanie, zresztą sami zerknijcie na ten ponad 30mb plik z główną mapą.

Na starcie było nas niespełna 30 sztuk płci obu. Format startu – masowy – oznaczał, tak mniemałem, że już do 1 punktu utworzy się mocny peleton i tak będziemy sobie lecieć przez miasto. Tak jednak nie było. Ekipa porwała się już na wyborze pierwszego wariantu. A ten był z gatunku „dzida” po 4 min/km, byleby nie ugrzęznąć w kolejce przy pierwszym perforatorze.

Długaśny przelot ze startu, czyli z okolic Stadionu Wawelu, do PK1 – za Błonią, nad Rudawą. Zachęcam do czytania tego wpisu z włączonym Liveloxem z imprezy.

Dalsze punkty na centralnych osiedlach Krakowa – Salwator, Kazimierz, Podgórze – czujne, ale dość oczywiste. Liczyło się tempo przebiegu na dłuuuugaśnych wariantach i gibkość wymijania hord turystów. Plus takie dobieranie wariantu, żeby nie utknąć na potrójnych światłach gdzieś w okolicach największych rond.

Gdzieś na Podgórzu straciłem z oczu goniącego mnie zawodnika i gdzieś tam mniej więcej – zapewne w okolicach podbiegu na Kopiec Kraka – już mnie trochę przyćmiło, bo wziąłem zbyt mało wody. Dlatego w najważniejszym momencie – liczącym sobie niemal 3 km przebiegu z PK14 na PK15 – w durny sposób wyleciałem poza mapę. O czym zorientowałem się zbyt późno, więc na czuja i wyłącznie bazując na jako takiej znajomości okolicy, wróciłem do mapki. No to po zawodach – myślałem sobie, wracając na lewobrzeżną Wisłę, czując, że mocna grupka pościgowa musiała mnie gdzieś tutaj wyminąć.

Dalej Grzegórzki, rondo Mogilskie, ulica Kopernika i długaśny (który to już dzisiaj?) przebieg. Po drodze rynek w Krakowie – znowu zabawa w slalom między turystami. Finalnie wbieg na Krowodrzę i odhaczanie ostatnich punktów – tempo spadło już gdzieś daleko poniżej 5 min/km. Głowa trochę popuszcza koncentrację i znowuż błąd na 40-50 sekund. Wbiegam w grodzone osiedle i wracam bramą, którą się tu znalazłem. No dobra, teraz to na pewno mnie mają.

Ale jednak nie mieli. Po 2h20min wbiegam na metę. Na liczniku 28,5 kilometra. I co? I jestem pierwszy! Jakoś tak nie czaję, jak to jest możliwe, ale wyniki nie kłamią. Drugi Marek Kuryj wbiega niespełna 3 minutki za mną – od połowy trasy odrabiał straty i pewnie, gdyby były jeszcze ze 2-3 km to by mnie dopadł.

Kapitalna impreza. Centrum Krakowa jest w ogromnej mierze zmapowane, aktualne i na tyle ciekawe, że można robić wymagające nawigacyjnie i kondycyjnie zawody na orientację.

Fot. Z mapą przez Kraków , Mikołaj Kozakiewicz

Scroll to top