Kurz bitewny, albo precyzyjniej – śnieżny, powoli opada, a wraz z nim rośnie temperatura. W czwartek w niektórych miejscach w Polsce ma być 0 stopni. Czyli – tłumacząc na warunki panujące w Zamościu – upał. Nasze dzielne chłopaki – Marek i Stasiu – już od dobrej doby odtają w ciepłocie. No i dzielą się z nami wrażeniami z rajdu
Przypomnijmy. Na trasę liczącą niemal 150 kilometrów zawodnicy ruszyli w piątek o 19:00. Tempo było na tyle zawrotne, że najlepsi wyprzedzili przewidywania organizatorów o… 6 godzin! Na metę wpadli ex-aequo Navigatorzy i Zgórmysyni. Marek ze Stasiem dojechali trzy godziny później, zajmując ostatecznie 5 miejsce, co można wyczytać w opublikowanych dziś oficjalnych wynikach. Na trasie trzy dyscypliny: rower w głównej mierze, ponad 100 km; trekking (na mapie bno) i narty biegowe(też na orientację). Tyle jeżeli chodzi o suche fakty. Resztę rozgrywał mróz. Przepotężny i trzaskający.
Choć w piątek jeszcze tak źle to nie wyglądało. Prognozy zapowiadały minimalną temperaturę w okolicach – 20 stopni. Też dobrze. Tyle że mniej więcej od północy już do końca rajdu średnia temperatura nie przekraczała – 25. Nad ranem gdy wsiadali na ostatni rower termometr wskazywał -28. Odczuwalna kolejne kilkanaście stopni w dół. Że się tak niepoprawnie, slangowo i ulicznie wyrażę 'piździ jak w kieleckim’, albo – ad vocem miejsc zabawy – lubelskim.
Mówi Marek: Fajnie jest zrobić w życiu coś „naj”. Ten rajd był bezdyskusyjnie najzimniejszy w moim życiu. Dobrze dobrane ubranie, ochrona twarzy sprawiły jednak, że ja się czułem prawie komfortowo. Tylko trochę musiałem ruszać palcami u rąk żeby je rozgrzewać [mam delikatnie odmrożone dwa opuszki] i delikatnie przemarzła mi broda od zamarzniętych buff-ów. Buffy zamarzały bo cały czas oddychałem z zasłoniętymi ustami i nosem. To jednak było najlepsze rozwiązanie na taki mróz – nie wciągać w siebie powietrza – 20-28st.
Na stopach mieliśmy jedne buty biegowe poza nartami przez cały rajd. Na rowery nakładaliśmy na nie ochraniacze. Wybór chyba optymalny. Na nogach ja miałem rewelacyjne na każdą pogodę dobsomy, a pod nimi pampersy i getry z lidla. Cały rajd bez przebierania. Na klacie koszulka, cienki polarek z długim rękawem, softshell i wiatrówka. Raz zmieniałem koszulkę i bluzę. Na głowie rowerowa czapeczka softshellowa i dwa buffy naciągane na pół twarzy. Zmieniałem buffy których miałem w sumie 5. Na rękach mogło być coś więcej, czyli poza grubymi rękawicami jeszcze na to łapawice. Różnych rękawic na zmianę mieliśmy po 4-5.
Najgorszy moment – dojazd do przepaku po pierwszym rowerze, kiedy szukaliśmy domku letniskowego, chyba trochę źle zaznaczonego na mapie. Najzimniej – dla mnie zjazd z górki przed drugim przepakiem, nie było nieprzyjemnie bo było blisko, ale czułem jak -28 smaga moje oczy i kawałki odsłoniętych policzków. Lód skleił mi wtedy powieki z rzęsami. Najlepsze – narty – fajnie, szybko, dynamicznie.
Na pierwszym przepaku spędzaliśmy dużo czasu bo był tam kominek, ale po pierwszym rowerze chyba wszyscy dochodzili tam do siebie sporo czasu. To treku i wtopie czołówka odskoczyła więc też siedzieliśmy dłużej niż gdybyśmy walczyli na 3 miejscu. Drugi przepak [bez kominka] robiliśmy tak średnio szybko – picie, jedzenie, zmiana butów, buffów, rękawiczek i w drogę.
Trzeba będzie chłopakom przy najbliższej okazji przybić mocną piątkę. Fantastyczna robota! Tymczasem kilka dni na rest i z powrotem do treningu. Prawda? Śląskiej części Nonstopu szykuję się wspólny cel, o którym przyjdzie jeszcze czas napisać. Póki co – chapeau bas po raz kolejny! Gratulację.