Zakląłem w duchu po przekroczeniu mety II Maratonu Gór Stołowych. Chwilkę to bowiem trwało zanim z łydek i ud zszedł usztywniający i tępy ból skatowanych skurczami mięśni. Nie mniej jednak skurcze nie popsuły fascynującej imprezy, która szumnie nazwana „najtrudniejszym maratonem górskim w Polsce” rzeczywiście postawiła przed biegaczami z całej Polski potężne wymagania (i przewyższenia).
Taki to trend – i za wiele się z tym zrobić nie da – że potężne grono rajdowców sprawdza się ostatnimi czasy w coraz popularniejszych biegach górskich. Nie inaczej było i w Pasterce, gdzie co rusz obaczyć można było w pełnej krasie (w sensie w uniformie biegowym jedynie) twarze bardziej i mniej znane z AR-owych przelotów. W Góry Stołowe sprowadza bowiem kilka rzeczy, pośród których na czoło wybija się fantastyczna atmosfera Schroniska w Pasterce [prowadzonego nomen-omen przez Piotra Herzoga, rajdowego tuza i szybkobiegacza górskiego] i cudne okolice. I te okolice żeśmy w sile ludu 250 hurtem i sprintem zwiedzali. Dystans 42 kilometrów dawał możność dość precyzyjnej eksploracji okolicznych skał, skałeczek i ścian takich… no sięgających piątego piętra.
„Sportowa” historia tego biegu skończyła się dla mnie w okolicach 25-26 kilometra, kiedy to upadłem po raz pierwszy. Łydka mi się „zagięła” do środka i cholernie bolała. Z lekka przerażający to był widok – brzuchaty łydki raczył się schować, tak jakby kto nożem uciął. Wstałem po kilku minutach, ale o chyżym bieganiu raczej mowy być nie mogło, więc przełączyłem się na opcję „turystyka” i delektując się fantastyczną aurą, cudnymi pejzażami i będąc hurtowo mijanym przez zawodników, doczłapałem się do mety w odrażającym czasie 5h32min. Odrażającym, bo zwycięzca – Marcin Świerc – opędził tę trasę prawie dwie godziny szybciej, w 3h43min.
Alem co nabiegał to moje. Nigdy nie byłem jeszcze w Broumovskich Stenach – to położony na granicy masyw górski, poprzecinany wzdłuż i wszerz skalnymi dolinkami. Przez cudo natury czeskich pobratymców biegliśmy pierwsze 30 kilometrów i były to długie kilometry najeżone technicznymi OS-ami. Nie szło na moment się znudzić okrutnie wymagającą trasą, co rusz ostro spadając usłaną korzeniami i skałami wąską ścieżynką, za moment zaś mozolnie drepcząc pod górę po wykutych schodach, kilkadziesiąt metrów dalej znowu przeciskając się w labiryncie Kovarowej Dolinki. W Polsce teren srożył się dwoma konkretnymi podbiegami. Najpierw dłuuuugo pod Błędne Skały i na sam koniec schodki pod Szczeliniec Wielki. Śmiem twierdzić – i poparło mnie w tej opinii wiele nazwisk, hurtowo biegająych po Europie w biegach górskich – że a i owszem, Maraton Gór Stołowych wybija się na tle podobnej miary imprez w naszym kraju.
Podobało się nadzwyczaj. Wpisuje za rok do kalendarza, ale to trochę nieuczciwe, bo niemal każdą kolejną imprezę, chciałbym zaliczyć po raz kolejny w roku kolejnym. A rok o tygodnie kolejne nie urasta…
Wyniki MGS do obaczenia TUTAJ. Zdjęcia Piotrka Kosmali i Moniki Strojny TUTAJ.