Drugie miejsce chłopaków w Gliwicach to nie jedyny akcent sportowy w minionym weekendzie. Nasz najmocniejszy cichobiegacz Wiśnia wziął udział w kolejnej edycji Silesia Maraton. I kolejny raz zrobił niesamowitą życiówkę, odkuwając się za nieudany start w Krakowie. Po wszystkim zasiadł i wszystko opisał. PS. Przed lekturą zobaczcie treningowego loga Wiśni i zapytajcie sami siebie – jak z takiego treningu można ukręcić tak niesamowity wynik?
Po Krakowskiej ścianie miałem wielkiego kaca sportowego. Ta porażka nie dawała mi spokoju. Kilka dni namysłu i postanowiłem się zrewanżować na rodzimej Silesii, która do tej pory mi sprzyjała – to tu dwukrotnie robiłem życiówki. Ponieważ zaniedbałem poprzednio jedzenie to jadłem ile się da, w sobotę porządne Pasta party w domu. Pogoda zwiastowała przyjemny chłodek i lekkie opady przez cały dzień, więc do biegania, jak dla mnie, w sam raz.
Trasa maratony została lekko zmodyfikowana z tym co było w zeszłym roku ale chyba na plus. Więcej zielonych alejek i ciekawego śląskiego krajobrazu. Stanąłem na starcie zaopatrzywszy się w kilka żeli (których nie zabrałem w Krakowie ze sobą) oraz solidny suport w postaci Żony, córeczki, Szwagra i Taty, których zadaniem było w kilku miejscach na trasie podać mi żela bądź Izo. Support ten okazał się oczywiście wielką pomocą za co bardzo im dziękuję.
Plan i taktyka była prosta: spróbować zacząć trochę wolniej niż w Krakowie, ale na tyle, żeby kręcić się w granicach tych 4min/km – 4.10min/km. I pilnować każdego kilometra.Cel główny i zarazem minimum: zmazanie plamy z Krakowa i poprawienie swojej życiówki z zeszłego roku. A plan MAX to zakręcenie się w okolicach 2:50h.
Po starcie zacząłem dość wolno i spokojnie w okolicach 7/8 miejsca. Pierwsza dycha zrobiona w 39:51. Tuż przed połówką zegar na 20 kilometrze wskazał 1:19:20. Czyli idealnie, równo, pewnie. Przez resztę trasy biegłem w zasadzie sam. Tempo utrzymywałem dzielnie do 30km – dokładnie 2h, potem zaczął się jednak trudny etap maratonu, gdyż trasa biegła dość odludnym terenem z mocnym wiatrem, w zasadzie bez kibiców, przez co tempo mi dość mocno spadło, do 4:15 – 4:30. Końcówkę biegłem na luzie, gdyż wiedziałem już że nie złamię 2.50, a mam sporo zapasu i sił żeby
poprawić życiówkę. Ostatnie 2km biegły po parku i tam chciałem przyspieszyć, ale wtedy dał o sobie znać skurcz jednego z mięśni czworogłowych i co raz bardziej dokuczały mi spody stóp (prawdopodobnie rozcięgno podeszwowe) przez co nie finiszowałem jakoś spektakularnie i nie zszedłem poniżej 2.53.
Meta w 2:53:11 – 11 miejsce w generalce, 5 miejsce w KAT M 30, i poprawiona życiówka o prawie 6,5 minuty. Średnie tętno 89%, 4.06min/km.