Szybka dyszka

Zapomnijmy na chwilę o zakopanych w trudostępnych jarach punktach kontrolnych, kilometrach przewyższeń i długich godzin walki na granicy własnych możliwości. Dziś pean dla biegów ulicznych.

Znam wielu takich, co na precyzyjnie ułożone biegi po taśmie, prychają z wzgardą. Że nudno, że liczy się beznamiętne „bulenie” i grabienie nogami, że masy, że względnie nic się nie dzieję… i tak w nieskończoność. Zwykle zaś, tak radykalne teorie, formułują „przygodowcy”, czy też orienterzy, którzy zasmakowali biegania w zróżnicowanej formie. Z wieloma powodami nie śmiem polemizować, sam długo i powoli przekonywałem się do asfaltu i szybkich, trwających maksymalnie kilka godzin imprez. A jakże – również wolałem upodlić się kilkunastogodzinną wyrypą, najlepiej w nocy, w deszczu i błocie. Pewnie, taka nocka rodzi przygodę, adrenalinę, napędza znacznie większą ilością czynników, niż tylko sama rywalizacja.

Dziś jednak występuję z pozycji apologety sztywnych, „wytaśmowanych” biegów. W niedzielę miałem okazję pobiec w skromnej, lokalnej i mało znaczącej imprezie biegowej: Bełchatowskim Biegu Rekreacyjnym. Szybka, piaszczysto-leśna dycha w okolicach miasta. Nieco ponad 50 uczestników, dyplomy, medale, isotonik na mecie – taki standard. Co w tym nadzwyczajnego? W zasadzie nic, co dotyczyło by sportowego waloru całej imprezy. W tym elemencie jakieś „kosmiczne” wyniki nie padły, choć i tych z najwyższej półki dostępnej pół-amatorom nie brakowało.

To, co w szczególny sposób zauroczyło mnie w tej imprezie, dotyczy – a jakże – ludzi!. Tak, ludzi. To historia jakich ostatnio w Polsce wiele. Kilka miesięcy temu w Bełchatowie [lekko ponad 60 tys mieszkańców] wrócił pomysł klubu biegowego. Bo truchtaczy, sprinterów, maratończyków, ultrasów i innej maści fanatyków biegania w Bełchatowie nigdy nie brakowało. Nigdy jednak nie tworzyli oni własnej społeczności. Tak powstał „Spartakus”. Dziś liczy ponad 25 osób i – co najistotniejsze – zaczyna rozruszać miasto! Tylko od momentu powstania klubu [nieco ponad pół roku] Bełchatów – wieloletnia pustynia sportowa – doczekał się dwóch pełnoprawnych imprez.

W jednej z nich, wspomnianym Biegu Rekreacyjnym, miałem okazję uczestniczyć. To fantastyczne, jak idea wspólnej społeczności ludzi połączonych pasją, zaczyna promieniować, zataczać coraz szersze kręgi i wpędzać w „endorfinowe uzależnienie” coraz to nowych ludzi. Takie biegi to bowiem właśnie endorfinowy wybuch wulkanu! Jeżeli wyobrażam sobie w jakiś sposób festiwal ludzi szczęśliwych, to na taki właśnie zasługują biegi, a szczególnie linia mety.

Dlatego z czołobitnością podchodzę dziś do biegów ulicznych, rekreacyjnych i masowych! Oby więcej! Oby częściej! Takie przeczucie mam, że to jedyna i najskuteczniejsza jednocześnie droga do powolnego wykuwania w społeczeństwie kultury sportowej.

A sam bieg, bez spiny, dystans około 10,8 km pokonałem w 45 minut. Bez wielkich prędkości, za to z refleksją i „adoracją” tego festiwalu szczęśliwych ludzi.

No właśnie, ale co rajdami? Czy są one dobrą drogą dla kultywowania samej kultury sportowej?

Foto: Klub Biegacza Spartakus – Bełchatów Biega

Scroll to top