Kto nie był, niech przyjedzie i się przekona. Najlepiej podczas Rajdu Miejskiego 360stopni.
Pierwsza linijka będzie pesymistyczna. Bo że adventure racing w Polsce ma się coraz gorzej (patrz frekwencja majówki w Supraślu), zdaje się być faktem. Temat to jednak na osobne rozważania, prowadzone zresztą w kuluarach aren rajdowych od pewnego czasu. Z drugiej strony liczby startujących zespołów (trzycyfrowe numery na koszulkach) w zawodach miejskich, jak Silesia Adventure czy Rajd Gliwice świadczyć mogą o rzeczywistości zgoła odmiennej- że przygodowy wielobój na orientację ma olbrzymi potencjał i świetlaną przyszłość. O tych ostatnich zawodach słów więc kilka.
Startujemy z matematyką, następnie prolog BnO i dopiero właściwa mapa. Trudno o ciekawsze rozpoczęcie. Ilość pomarańczowo-żółtych koszulek startowych robi wrażenie. Znajome twarze rajdowych wyjadaczy i ogromna większość nowicjuszy pragnących przygody. Z pewnością jej nie zabraknie. Przy opisach zadań podane potencjalne zagęszczenie ludzkie na punkcie z orientacyjnym czasem, co ułatwia planowanie wariantu.
Jest klasyczna gimnastyka (wymyk i kółka), żołnierski tor sprawnościowy, basen z krystalicznie czystą wodą i zadaniami ratowniczymi i łuk, gdzie można ustrzelić 15 minut premii czasowej. Sprawdza się również orientację w bibliotece i wiedzę o samorządności. Zestaw idealny. Warianty możliwe i przeprowadzone różniste, co dodatkowo wpływa na atrakcyjność śledzenia zapisów GPS (trackcourse).
Drugi dzień tradycyjnie rowerowy. Jaskrawy peleton pokrzykujących na siebie dwójek- Jedziesz?! Jestem! Tutaj! W lewo!- tasuje się na dojeździe do PK 1. Indywidualne chipy SI powodują ścisk. Każdy chce być pierwszy. Selektywna trasa zrobi wkrótce swoje i kolejki do czytników będą coraz krótsze. Szybki crossfit, relatywnie długi kajak. Celność oka wymagana przy paintball’u. Wieje. Na polnych drogach wśród morza kwitnącego rzepaku licznik wskazuje do 35km/h. Ale można się wpakować w warianty mocno błotniste i wtedy wykręcić 15km/h jest sztuką. Trochę parkowo-leśnego i trochę industrialnego BnO. I po linie w dół przy stadionie Piasta. I z wizytą najpierw u strażaków gdzieś na obrzeżach miasta, potem u futbolistów w zabytkowym Wilczym Gardle. A pod koniec przejażdżka na rolkach.
Dodajcie do tego świetny catering, luksusową bazę i ceremonię zakończenia, której kolorytu dodają ekipy z Niemiec i Węgier, które zdobywają nagrody za zdobyte miejsca lub, jak wielu innych, nagrody specjalne, i po której każdy uczestnik wyjeżdża z wartościową pamiątką (w tym roku sympatyczna koszulka, bidon i buff). I tak wygląda właśnie przepis na idealny rajd miejski, który wraz z Miastem Gliwice przygotowała ekipa 360stopni z Igorem Błachutem na czele. Polecamy.
PS. A my? Cóż, Nihil novi sub sole, jak mawiali klasycy. A że słońce świeciło tego roku aż miło…
Lub też, cytując innego klasyka:
Tata Tradycji: Tradycja, chodź no do tatusia! A butków nie zamocz!
Węglarz: Ona nie może się tak nazywać, Tradycja!
Tata Tradycji: Dlaczego niby?!
Węglarz: Pytasz dlaczego? No, bo tradycją nazwać niczego nie możesz. I nie możesz uchwałą specjalną zarządzić, ani jej ustanowić. Kto inaczej sądzi, świeci jak zgasła świeczka na słonecznym dworzu! Tradycja to dąb, który tysiąc lat rósł w górę. (…) Tradycja naszych dziejów jest warownym murem. To jest właśnie kolęda, świąteczna wieczerza, to jest ludu śpiewanie, to jest ojców mowa, to jest nasza historia, której się nie zmieni.
Mamy podejrzenia, że Igor jednak załatwił w radzie miejskiej uchwałę o takiej nowej świeckiej tradycji i dyplomy wypisał na 10 lat z góry, i że tej historii się już nie zmieni. Po raz piąty na Rajdzie Gliwice za zwycięskim duetem Warmuz/Waluga melduje się Nonstop Adventure, czwarty rok z rzędu w składzie Woźniczka/Odróbka. Nic to. Za rok, daj Bóg, wpadniemy znowu w gościnne progi Gliwic, może podtrzymać, a może zmierzyć się z tradycją.