Wynik z pierwszego etapu – piąte miejsce – powodował, że spina i stres przed startem były mocno obecne i w rzeczy samej, niczego być pewnym nie można było. Z przynajmniej trzema zespołami byliśmy w niebezpiecznie bliskim kontakcie. Było więc pewne, że żeby się utrzymać trzeba walczyć na ostro. I tak właśnie było, z tymże walka po wielokroć wychodziła daleko poza zasady fair – play.
Do trzeciej pary – Łukasza Warmuza i Oli Dzik – tracimy nieco ponad 20 minut. Znając jednak ich możliwości, wiemy o że bezpośrednią walkę będzie niezwykle trudno. Zaś do czeskiego małżeństwa Horov’ów mamy zaledwie jedną minutę. Nie mniej jednak nie nastawiamy się na walkę. W sobotę Szacowna Pani Magda Horova, pełniąca rolę nawigatora w zespole, obierała tak pewne i szybkie warianty, że o ile na prostych przelotach wyprzedzaliśmy ich znacznie, o tyle przy azymutach i trudnych wejściach, wkładali nam po wielokroć kilka minut. Tym większe wyrazy szacunku. Zaś za nami tłocznie – w przeciągu 30 minut, trzy niezwykle mocne teamy. To właśnie z nimi przyszło nam nieustannie ścinać się na całej trasie niedzielnego etapu.
Podobnie jak w dniu wczorajszy, pierwszy wariant był w zasadzie wspólny dla wszystkich kategorii. I tak i tym razem, peleton zaczął się rozciągać dopiero na sztywnym podejściu. Punkt podbijamy już w pełnym słońcu. O ile wczoraj grzałka przeganiała po niebie jeszcze kilka chmurek, o tyle dzisiaj lampa daję popalić – krótki rękawek to zdecydowanie najkorzystniejszy wybór na tę piękną listopadową niedzielę.
Od początku ogień jest niesamowity – ciśniemy na maksymalnych możliwościach, podbiegając pod górki i ostro rwąc w dół, a i tak mijamy się wciąż z tymi samymi zespołami. Stosunkowo proste przeloty powodują, że nawigacyjnie trudno jest dzisiaj zyskać konkretniejszą przewagę. Bardziej bowiem niźli czytanie mapy, przydaję się dzisiaj umiejętność – ponoć doskonale opanowana przez naród nad Wisłą – cwaniakowania. Dlaczego? Spójrzcie w mapki podane na dole. Kilka przykładów.
Punkt 39. Na szeroką ściechę wschód – zachód prowadzącą na punkt przy strumieniu wpadamy jakieś 300 metrów poniżej punktu. No nic, trzeba dymnąć do góry i nawrót. Mariola tuż przy moim boku. Biegniemy, podbijamy, zawracamy i… co widzimy? Dwa mixy w połowicznych składach. Co się dzieję? Laski cisną w dół, a panowie biegną podbić punkt.
Punkt 62. Wchodzimy na punkt bezbłędnie, trzymając się bardziej poziomicy niźli słabo widocznej ścieżki. Po podbiciu jakieś 400 metrów trzeba ostro wydymać w górę. Co widzimy? Pan podbija punkt, a pani już dawno na szczycie, przysiadła oczekując na partnera. I zaręczam – nie dlatego, że zdążyła już tak nadrobić.
Punkt 57. Niby początek strumyka, ale ten rozwidla się w ledwo widoczne rowki. Co się dzieje? Panowie ciekają po podmokłym terenie, a Panie kosztują słońca na położonej nieopodal polanie.
Scorelauf 53, 54, 55. Festiwal cwaniactwa. I punkt szczytowy naszego poirytowania. Idziemy w kolejności 53,54,55. Z 53 na 54 mijamy dwa mixy, idące w odwrotnej kolejności [54,53,55]. Ale ale – coś mi nie pasuje? Dlaczego Panowie dymają sami? Odpowiedź znajdujemy na 55 – Panie już tam czekają, kosztując z pewnością cudownie szumiących potoków.
I – szczerze – pal licho to notoryczne łamanie regulaminu, jest ono gigantyczną niesprawiedliwością, cwaniactwem w czystej postaci. Moją najgłębszą odrazę budzi sytuacja w której reakcją jednego z Panów na uwagę o wyżej podanym niestosownym zachowaniu jest odparsknięcie – „weź się nie stresuj”. Cóż – jest to czystej miary buractwo, które wybitnie zepsuło nam przyjemność ścigania się tego dnia. Tyle żołądkowań, bo kompletnie nie warte są one szerszej wspominki z całych zawodów, wróćmy więc do sytuacji, które tego dnia zapadną nam głęboko w pamięci.
I wybaczcie, że tak nie składnie, z zaburzoną chronologią, ale niedziela to było swoiste kosztowanie momentów. Jak na przykład przyjemna stokówa z 57 na 53. O ileż przyjemniej biegnie się z parą, która nie dość, że doskonale się bawi, to jeszcze robi to z klasą i wyrafinowaniem [ale Kshysiek, czemu nie zaznaczyłeś punktów?;)] – mówię o Raidlight Napieraj.pl, czyli Magdzie i Kshyśku, którzy po tym jak w sobotę przygotowywali dla nas racuchy na bufecie, tak w niedzielę postanowili pomęczyć się z nami.
Z 62 na 57 ciśniemy przez Glinkę. Dzwonią kościelne dzwony, lud tłumnie wylewa się ze świątyni. Przeciskamy się środkiem asfaltu, biegnąc cały czas, gdy nagle, zza przystanku nieopodal mostku pada takie oto pytanie: „Ale jak to tak? W niedzielę?”. 😉 Ano w niedzielę. I przyjemnie, bo starsze Panie dopingują z werwą. Fantastyczny zastrzyk energii.
I jak już wpadamy na metę. Czechów nie ma. Mija minuta – czwarte miejsce! Gigantyczna radość. Nie śnił się taki wynik zupełnie! Mariola przeszczęśliwa, zaskoczona. Jak to tak – pytam sam siebie – prawie nie trenowałaś ostatnio, a formę przez całe zawody miałaś lepszą ode mnie? Chapeau bas partnerko!
I jeszcze słówko o krakowskim COMPASS’ie, który z heroiczną wręcz nieustępliwością przygotowuje nam imprezy bardzo dobre i najlepsze. To kolejna taka. Od punktów, map, bazy, mety, nagród – wszystko zagrało daleko wyżej od oczekiwań.
—-
Zaś historia występu całkowicie męskiego teamu nonstop napieraj [Gaweł Boguta i Marek], to przygoda trochę z innej bajki. Pierwszego dnia katorżniczy etap – 40,5 km/7.45h/60 min kary za brak jednego punktu. W sumie około 2600 m przewyższenia. Panowie przybiegli na metę, gdy robiło się szaro. Wieczorem Marek opowiadał, że bardziej od nawigacyjnych umiejętności liczyła się buła. Ostrego napierania pod górę bowiem nie brakowało. I strasznie żałował, że nie wziął na trasę kijków. Następnego dnia, zaopatrzony już w aluminiowe wsparcie, zaliczyli etap „tak jak należało”: bez wtop, precyzyjnie, szybko i wykręcając jeden z lepszych czasów tego etapu. W niedzielę wykręcili „tylko” 37 km w 6:30h. Przewyższenie około 2000m. Najważniejsze jednak – co wielokrotnie podkreślał Marek – po kontuzji kostki z przed wakacji nie ma śladu, co dobrze prognozuje na wiosenne starty, do których może się bez przeszkód przygotowywać.
Prezentujemy również cały zestaw wariantów z dwóch etapów dla nonstopwego mixu i dla Marka z Gawłem. Ponadto, dla nieco pełniejszego zobrazowania przewyższeń, Gaweł przesyła zrzut z GPS’a. Zachęcamy do komentowania, oceniania i … do zobaczenia na kolejnym starcie [a ten już bardzo niedługo].
Etap 1 i 2 – kategoria MIX
fajna relacja, chociaż nie ukrywam, że w pierwszej części ciśnienie mi wrosło na wspomnienie opisanej sytuacji. Słyszałam o tym na mecie od Magdy „Racuch”:). Byłyśmy pewne, że zgłosicie protest. Wiem, że to niełatwe, bo człowiek się czuje jak donosiciel, ale ja od dawna Maryniakowi suszę łeb, żeby przestali opowiadać o zasadach, które są płynne jak górska rzeka i wprowadzili proste zachodnie (chipowe) lub ukraińskie (taśmowe) rozwiązania. Podejrzewam, że większość wie o co chodzi, bo ja się czuję jak stara płyta opowiadając w kółko to samo. Nie przemawiają argumenty, że płynność bycia na punkcie jest wielka, bo czy bycie na punkcie to bycie 1, 5, 10, 20, 200m….. od punktu? Wielka szkoda, że tak to wyglądało, bo wiem jak bardzo frustruje powrót z fajnych zawodów na których widziało się takie rzeczy. Dla pocieszenia powiem, że my w takiej właśnie walce przegraliśmy pierwsze gezno. też nie zgłosiliśmy protestu, czego z perspektywy czasu żałuję. może ten proceder do dziś zostałby wypleniony.
Wielkie gratulacje występu i relacji!
pozdrowienia
Magda Łączak
Gratulacje z dobrego ściagania. Szacun dla Marioli no i ogólnie dla was chłopaki. Fajnie było was pooglądać na fotkach z zawodów. Szkoda, że się nie spotkalismy w Soblówce bo miałem w ten weeekend byc akurat w okolicy w górach ale niestety wyjazd nie wypalił. Tak w ogóle to dostałem e-maila od Igora że robi jakąś imprezę w Beskidach pod koniec stycznia. Powiem szczerze, że jakby był ktoś chętny ze starym Wiśnią wystartować i przypomieć mu co i jak w AR sie robi to ja bardzo chetnie. Nie wiem dlaczego tak jest ale jakoś zawsze zaczynam rajdy od zimy hihi. To pozdrawiam i czekam na propozycje. Wstępnie termin rajdu sobie zaklepałem
Czołem Magdo!
Podbijając ostatni punkt jeszcze byłem przekonany, że złożę protest. Z takim też mniemaniem wpadliśmy na metę, ale – okazało się, że Czechów jeszcze nie ma – nerwowe odliczanie minut i mała eksplozja radości, w związku z czym cwaniactwo dwóch mixów zeszło gdzieś na dalszy plan. Natomiast cały niedzielny etap gula nam skakała niewymownie, a bluzgi sypały się tonami. I… teraz żałuję, że sprawę zbagatelizowaliśmy. Następnym razem – słowo skauta – sprawy nie odpuszczę. Poza tym – co tu dużo ukrywać – baliśmy się trochę to wszystko rozdmuchiwać, sądząc [niesłusznie!], że praktyka jest niestety powszechna i zaczęłoby się sypać domino. Na szczęście oliwa sprawiedliwa, i mimo iż owe mixy włożyły nam po dwie – trzy minuty na mecie, to rankingowo myśmy wpadli na czwarte miejsce 😉 A patent ukraiński na przyszłorocznych GEZnO ma już obowiązywać – takie dostaliśmy zapewnienie. Oby!
Dzięki za miłe słowa ;). I chylę czoła przed waszym występem! I generalnie przed waszym całym sezonem, bo to coście nawyrabiali na biegach górskich w tym roku, to jest kompletnie nie do ogarnięcia! 😀 Do zobaczenia gdzieś na starcie!
Wiśnia,
start w zimowym 360 to nic innego jak OBOWIĄZEK! ;D Trzeba, trzeba i jeszcze raz trzeba! Szykuj formę – czy to będzie czwórka, czy dwójka – wystartować na pewno wystartujemy. 😉
Gaweł z Napierajów taki filmik skleił
http://www.youtube.com/watch?v=ZTEoVYrEjx4