Łemkowyna, 150km biegiem, Beskid Niski

Bez ściemy, wykrętów i tłumaczeń – raportujemy o tym, jak minęły nam ostatnie tygodnie przez czekającą nas imprezą Łemkowyna Ultra Trail. Przypomnę – team Nonstop Adventure reprezentować będą trzy osoby. Na krótkiej trasie (70km) – startuje Kasia. Z długim dystansem 150 kilometrów mierzyć się będzie Marek i Andrzej. Trening naszego łemkowskiego trio podsumować można krótko – plan jedno, życie to drugie. Po kolei.

DCIM101GOPRO

Kasia

Znowu to zrobiłam. A raczej nie zrobiłam. Gdybym chodziła jeszcze do szkoły, to z pewnością zgłosiłabym nieprzygotowanie. Ale po kolei. O udziale w Łemkowynie pomyślałam od razu, jak tylko pojawiła się informacja o nowym biegu. Byłam wtedy wprawdzie przed swoim debiutem na Chudym Wawrzyńcu, ale dobrze wiedziałam, że będę chciała szybko powtórzyć tę ultrazabawę. Łemkowyna wpisała się więc idealnie, zarówno w czas jak i miejsce – jesienny Beskid Niski to przecież bajka! Wybór długości trasy mnie nie dotyczył – na imponujące 150 km nie mam uzbieranych tylu punktów kwalifikacyjnych.

Została więc siedemdziesiątka – na tyle krótki dystans, żeby go pokonać całkiem żwawym tempem, ale na tyle długi, żeby móc się konkretnie zmęczyć. Zazwyczaj przed startem rozpisuję sobie plan treningowy. W zasadzie nie wiem, po co to robię, bo jeszcze nigdy w życiu nie udało mi się go zrealizować 😉 . Nie inaczej było tym razem. Koło września wpadło mi do głowy, że może warto zacząć zwiększać dzienne dystanse i częściej wyjeżdżać na treningi w góry. Wpadło i szybko wypadło, bo gdzieś po drodze zgubiłam radość z biegania. Serio.
Nogi mogły, płuca mogły, a mi się po prostu nie chciało. Wychodziłam na dwadzieścia km, wracałam po dziesięciu. Gdzieś ulotniły się te resztki dyscypliny, które zmuszały mnie do regularności, nie mogłam się skupić na bieganiu, bo moje myśli krążyły zupełnie gdzie indziej. Klepałam wprawdzie te kilometry wieczorami, bo czułam, że tak trzeba, ale organizm powoli zaczął się buntować. Pocieszałam się, że to przesilenie jesienne, a nie moje lenistwo :). Potem się rozchorowałam – niby zwykłe przeziębienie, ale na dziesięć dni wykluczyło mnie z treningów. Musiałam przez to zrezygnować ze startu w półmaratonie, który miał być dla mnie sprawdzianem formy. W ubiegły weekend wybraliśmy się więc z Andrzejem w Gorce, żeby zrobić próbę generalną, i z założonego planu zrealizowaliśmy zaledwie połowę – marudząc i popijając czwartą herbatę na Turbaczu:).

Więc jestem nieprzygotowana. Kompletnie. Oczywiście żałuję, bo plany po Wawrzyńcu miałam ambitne, teraz tylko mam nadzieję zmieścić się w 10 godzinach. Ale i tak cieszę się na tę przygodę, na kilometry, na góry i na błoto do kolan. Będzie fajnie, choć raczej tego nie wygram;)

Marek

Ja trochę podobnie do Kasi, ale trochę inaczej.
Podobne jest to, że przytrafiła się choroba, że trening się trochę posypał i że w najwyższej formie nie jestem.
Inne jest to, że radość z biegania jest – i to duża.
WP_20141018_002
Dziś na przykład na jednym z ostatnich treningów przed Łemkowyną wpakowaliśmy się z kolegą i koleżanką z wielką przyjemnością w małe bagienko.
Przyjemne bieganie sprawia, że jestem optymistycznie nastawiony na 150 kmów w Beskidzie Niskim. O strategii dużo nie myślę, wymieniłem tylko kilka uwag z Andrzejem, coś tam zaplanowaliśmy. Na pewno chcę dobiec do Komańczy, oczywiście będę się starał jak najszybciej, ale nie zakładam wyśrubowanego czasu, jak to miało miejsce w Krynicy rok temu. Tam po 30km było wiadomo, że z planu nic i zszedłem z trasy.
Chciałbym żeby Łemkowyna to była ciekawa przygoda – radosne bieganie, fajna trasa, szybkie zbiegi, pewnie także kryzysy i walka.
No i najbardziej czekam na to co będzie po 100tnym kilometrze bo to będzie dla mnie nowe.

Andrzej
Po paskudnym uczuciu porażki w kilka minut po zejściu z trasy Biegu Siedmiu Dolin została już tylko ledwie tląca się żądza zemsty. Ledwie, bo z precyzyjnie rozpisanego planu treningowego zostały jeno realizowane wybiórczo treningi. Samo spojrzenie w elektroniczny kajecik z danymi snuje pesymistyczny obraz na Łemkowynę – brak długich, górskich wybiegań, akcentów interwałowych, podbiegów, czyli, de facto, samego sedna przygotowań do długiego biegu górskiego. Przyczyn jest wiele, ale, by zachować resztki pewności siebie, zrzucam wszystko na jesienny okres chorób, które składały mnie raz za razem, psując harmonogram treningów.

DCIM101GOPRO
Liczę jednak, że po dość intensywnym sezonie zostało w nogach i w głowie to, co niezbędne, by taki bieg jak Łemkowyna ukończyć w dobrej formie. Zasadniczo bowiem przygotowanie fizycznie to mniej niż połowa sukcesu w tak długich biegach, jak właśnie 150 kilometrów. Reszta leży w głowie – trzeba to przetruchtać wolą, bo, że nogi odmówią współpracy – to bardziej, niż pewne.
Tak jak napisał Marek, biegowy trawers Beskidu Niskiego będzie fajną przygodą. Nie możemy się jej doczekać.

Scroll to top